Post by Max "Venture" Cave on Jun 23, 2018 17:55:45 GMT 1
Lombard znajdował się w samym środku centrum.
Położony był on na przeciwko kościoła GesuCatholicChurch.
Wbudowany w jeden z bloków.
Od zewnątrz nie wyróżniał się niczym specjalnym.
Kilka naklejonych na szybę tabliczek z napisem SALE.
W środku jednak można było kupić na prawdę dobre rzeczy.
Max dotarł w końcu do lombardu.
Wszedł do środka, jednak nikogo nie zastał.
-Halo?! - krzyknął. Nikt jednak nie odpowiedział.
Zaczął chodzić po pomieszczeniu.
Usłyszał coś na zapleczu.
Otworzyły się drzwi, a w nich pojawił się dość stary właściciel.
Na oko miał osiemdziesiąt parę lat.
-Tak słucham?- zapytał.
Venture wyciągnął pakunek z plecaka.
Podał go mężczyźnie. Ten uśmiechnął się i odebrał go.
-Dziękuję bardzo. Poczekaj już daję Tobie pieniądze.- podszedł do kasy.
W tym samym momencie do środka weszło dwóch gości w kominiarkach.
Jeden dzierżył pistolet, a drugi krótką strzelbę.
-To jest napad! - wrzasnął jeden.
Drugi podszedł do Maxa.
-Na ziemię kurwa! Bo będą Cię musieli zeskrobywać z tej podłogi.- krzyknął.
Max posłusznie położył się na ziemi.
Klasyczny dzień w Miami, napady i zbrodnia, ale w sumie on też nie działał zgodnie z prawem.
Jeden z bandziorów podszedł do dziadka i wycelował w niego.
Na stół położył pustą torbę sportową.
-Ładuj kasę dziadku, a nic Ci się nie stanie. - powiedział.
Drugi cały czas pilnował Maxa.
Właściciel posłusznie zaczął ładować pieniądze do torby.
Rabuś wziął również pakunek, który przyniósł Venture.
-Nie proszę! Wszystko tylko nie to!- krzyknął załamany dziadek.
Gość pilnujący Maxa odwrócił się w stronę dziadka.
Venture wykorzystał ten moment i podchaczył stojącego przy nim kolesia.
Gdy ten upadł wykopał mu pistolet z rąk i uderzył go w twarz.
Typ z torbą wycelował w Maxa, jednak ten był szybszy i rozbroił go.
Uderzył go z kolby w twarz tak, że ten stracił przytomność.
Ten, który leżał powoli wstawał, jednak Venture uderzył go kilka razy.
-Niech pan dzwoni na policje. - rzucił do właściciela.
Po kilku minutach na miejscu zjawił się patrol policyjni.
Zabrali oni rabusiów.
Max złożył zeznania.
-Dziękuję chłopcze. - właściciel poklepał go po ramieniu.
-Nie ma za co. - uśmiechnął się.
Wyszedł z lombardu.
Spojrzał na zegarek.
Było już dość późno.
Podszedł do najbliższej budki telefonicznej.
-Halo? - odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki.
-To ja Max. Dziś już idę do domu. - powiedział, po czym się rozłączył.
Skierował się na przystanek autobusowy.
Gdy autobus przyjechał wsiadł do środka.
Położony był on na przeciwko kościoła GesuCatholicChurch.
Wbudowany w jeden z bloków.
Od zewnątrz nie wyróżniał się niczym specjalnym.
Kilka naklejonych na szybę tabliczek z napisem SALE.
W środku jednak można było kupić na prawdę dobre rzeczy.
Max dotarł w końcu do lombardu.
Wszedł do środka, jednak nikogo nie zastał.
-Halo?! - krzyknął. Nikt jednak nie odpowiedział.
Zaczął chodzić po pomieszczeniu.
Usłyszał coś na zapleczu.
Otworzyły się drzwi, a w nich pojawił się dość stary właściciel.
Na oko miał osiemdziesiąt parę lat.
-Tak słucham?- zapytał.
Venture wyciągnął pakunek z plecaka.
Podał go mężczyźnie. Ten uśmiechnął się i odebrał go.
-Dziękuję bardzo. Poczekaj już daję Tobie pieniądze.- podszedł do kasy.
W tym samym momencie do środka weszło dwóch gości w kominiarkach.
Jeden dzierżył pistolet, a drugi krótką strzelbę.
-To jest napad! - wrzasnął jeden.
Drugi podszedł do Maxa.
-Na ziemię kurwa! Bo będą Cię musieli zeskrobywać z tej podłogi.- krzyknął.
Max posłusznie położył się na ziemi.
Klasyczny dzień w Miami, napady i zbrodnia, ale w sumie on też nie działał zgodnie z prawem.
Jeden z bandziorów podszedł do dziadka i wycelował w niego.
Na stół położył pustą torbę sportową.
-Ładuj kasę dziadku, a nic Ci się nie stanie. - powiedział.
Drugi cały czas pilnował Maxa.
Właściciel posłusznie zaczął ładować pieniądze do torby.
Rabuś wziął również pakunek, który przyniósł Venture.
-Nie proszę! Wszystko tylko nie to!- krzyknął załamany dziadek.
Gość pilnujący Maxa odwrócił się w stronę dziadka.
Venture wykorzystał ten moment i podchaczył stojącego przy nim kolesia.
Gdy ten upadł wykopał mu pistolet z rąk i uderzył go w twarz.
Typ z torbą wycelował w Maxa, jednak ten był szybszy i rozbroił go.
Uderzył go z kolby w twarz tak, że ten stracił przytomność.
Ten, który leżał powoli wstawał, jednak Venture uderzył go kilka razy.
-Niech pan dzwoni na policje. - rzucił do właściciela.
Po kilku minutach na miejscu zjawił się patrol policyjni.
Zabrali oni rabusiów.
Max złożył zeznania.
-Dziękuję chłopcze. - właściciel poklepał go po ramieniu.
-Nie ma za co. - uśmiechnął się.
Wyszedł z lombardu.
Spojrzał na zegarek.
Było już dość późno.
Podszedł do najbliższej budki telefonicznej.
-Halo? - odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki.
-To ja Max. Dziś już idę do domu. - powiedział, po czym się rozłączył.
Skierował się na przystanek autobusowy.
Gdy autobus przyjechał wsiadł do środka.