Post by JacketTheNerd on May 4, 2018 16:58:29 GMT 1
Prolog - część pierwsza
Drzwi otworzyły się ze złowrogim skrzypieniem, a oczom detektywa ukazało się zejście w dół. Prowadzące prosto w ciemność.
Upewnił się, że trzymana przez niego strzelba jest naładowana, po czym zaczął cicho i ostrożnie schodzić. Wszystko krzyczało, żeby tego nie robił, ale on musiał poznać prawdę. Zbyt długo w tym siedział. Nie mógł teraz zrezygnować. Jego ojciec zwykł cytować z Ewangelii według świętego Jana, że prawda jest w stanie wyzwolić człowieka i choć większość spraw w których brał udział zdawała się temu zaprzeczać, tym razem stwierdzenie mogło okazać się prawdziwe. Czuł, że jest blisko przełomu, blisko udowodnienia światu, że cała ta sprawa to nie mit czy wymysł. Podświadomie wiedział, że to najważniejsza rzecz w jakiej brał udział.
Jakże łatwo było ją zbagatelizować.
Jak wygodnie było odrzucić niezwykłe doniesienia i zwalić winę za ostatnie zniknięcia ludzi na porachunki gangów.
Detektyw taki jednak nie był. Przez lata kariery widział swoje i nie zamierzał niczego odrzucać, dopóki nie będzie miał pewności.
Kilkanaście stopni niżej dało się wyczuć delikatny zapach stęchlizny charakterystyczny dla miejsc znajdujących się pod ziemią. Odcięte od wszelkich źródeł światła pomieszczenie spowijał mrok. Detektyw postanowił oświetlić sobie drogę zapalniczką – dawała one bardzo słabe światło, ale musiała wystarczyć. Wciąż jednak nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Miał wrażenie, że słyszy w oddali szum wody. Chciał podążyć za dźwiękiem, kiedy wydało mu się, że coś zauważył.
Coś było w tej ciemności. Stało i obserwowało każdy jego ruch.
Nie zdążył postąpić kilku kroków w tym kierunku, gdy jakiś przedmiot wyleciał z ciemności i trafił prosto w niego. Poczuł jedynie ukłucie. Zaskoczony, krzyknął i wyszarpnął z ciała przedmiot, po czym opadł na kolana. Ogarnęła go nagła słabość.
Z ciemności wyłoniła się postać. Stała w odległości dwóch metrów od detektywa. Patrzył na nią, ale nie był w stanie jej rozpoznać – wzrok go zawodził, obraz rozmywał się w dziwny sposób.
Coś z nim było nie tak. Albo z tym miejscem.
- Witamy w Otchłani – powiedziała zniekształconym głosem postać.
Mężczyznę przeszedł zimny dreszcz. Jego źrenice nagle rozszerzyły się. Wzrok w ciągu sekundy przywyknął do ciemności. Nie miał zamiaru czekać na kolejny ruch tego czegoś. Poderwał się z kolan, chwycił strzelbę i wypalił z niej w kierunku postaci.
Jej ryk był rozdzierający. Detektyw myślał, że pękną mu bębenki. Nigdy czegoś takiego nie słyszał – brzmiało to jak krzyk ranionego zwierzęcia połączony z zawodzeniem człowieka.
Na jego oczach postać zaczęła się zmieniać. Z wnętrza jej rąk wyrosły srebrne kształty o ostrych jak brzytwa zakończeniach. Detektyw strzelił ponownie, lecz chybił. Ruchy Demona były tak szybkie, że jego oko niemal ich nie rejestrowało. Ledwo zdołał uchylić się przed płaskim, poziomym cięciem, które ten wyprowadził. Rzucił się niezgrabnie w bok, unikając kolejnego ataku, po czym wyprowadził własny pięścią. Demon wykonał niemal taneczny półobrót, skracając tym samym dystans akurat na tyle, by dźgnąć stróża prawa w dłoń.
Zignorował ból. To trwające sekundy starcie uświadomiło mu, że bez broni palnej przegra. Nie wiedział, co mu jest i nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Był jedynie pewien, że to walka na śmierć i życie.
Odskoczył do tyłu i ponownie wycelował. Demon najwyraźniej przewidział ten ruch, gdyż wykonał serię dziwacznych, błyskawicznych skoków i uników, dzięki której uniknął śrutu. Cały czas starał się skrócić dystans, zaś detektyw odsuwał się, jak tylko mógł. Zaczynał widzieć dziwne rzeczy, których nie był w stanie opisać. Wiedział, że ma niewiele czasu na wygranie walki.
Strzelił trzeci raz. Czwarty. Piąty.
Błyski wystrzałów oślepiały go raz po raz, lecz pomimo tego wiedział, że nie trafia, gdyż tamten wciąż nieubłaganie sunął w jego stronę niczym gotujący się do ataku wąż. Zareagował na to impulsywnie i cisnął w stronę postaci strzelbę. Tego Demon najwyraźniej się nie spodziewał, gdyż, trafiony bronią w nogi, upadł.
Gdyby detektyw wykorzystał tę chwilową przewagę, może zdołałby odwrócić losy walki, ale jego pogarszający się stan mu na to nie pozwolił. Demon odbił się szybko i wściekle od podłoża i w okamgnieniu stanął na równe nogi.
Przez jedną, straszną chwilę detektyw miał wrażenie, że widzi go wyraźnie. Zniekształcone, poprzecinane kończyny o zabójczo ostrych końcach. Nienaturalnie rozwartą w niemym krzyku żuchwę. Wytrzeszczone, łaknące krwi ślepia.
Demon rzucił się bez ostrzeżenia wprzód i uderzył w mężczyznę z potężnym impetem. Detektyw widział, jak przelatuje przez całe pomieszczenie, a to zdawało się nie mieć końca. Po chwili wylądował na plecach na jakiegoś rodzaju podeście, którego wcześniej tu nie było.
Wstał tak szybko, jak potrafił. Dostrzegł, że stojący dokładnie na wprost niego przeciwnik przygotowuje się – z jego zdeformowanego ciała wyrosły kolejne zakończone ostro kończyny. Podniósł wzrok. Metr nad nim, niby w powietrzu wyświetliły się kolejno trzy oślepiające, neonowe napisy.
„TAŃCZ! TAŃCZ! TAŃCZ!”
Spojrzał z powrotem w kierunku Demona, ale już go nie widział. W zamian za to, z ciemności zaczęły wylatywać dziesiątki… nie, setki ostrzy! Detektyw krzyknął i zaczął manewrować na podeście, odgrywać śmiertelnie groźną rolę na scenie. Małe ostrza mijały go dosłownie o milimetry i choć leciały jakby w zwolnionym tempie pozwalając mu na odpowiednio wczesne uniki, nie miał pojęcia, jak mu się udaje. Zlany potem, robił, co mógł by utrzymać się przy życiu, ale ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa.
W końcu trafiło go jedno z ostrzy. Następnie kolejne. I kolejne. I kolejne. Nim się zorientował, z hukiem spadł ze sceny.
***************************************************************************
Drzwi otworzyły się ze złowrogim skrzypieniem, a oczom detektywa ukazało się zejście w dół. Prowadzące prosto w ciemność.
Upewnił się, że trzymana przez niego strzelba jest naładowana, po czym zaczął cicho i ostrożnie schodzić. Wszystko krzyczało, żeby tego nie robił, ale on musiał poznać prawdę. Zbyt długo w tym siedział. Nie mógł teraz zrezygnować. Jego ojciec zwykł cytować z Ewangelii według świętego Jana, że prawda jest w stanie wyzwolić człowieka i choć większość spraw w których brał udział zdawała się temu zaprzeczać, tym razem stwierdzenie mogło okazać się prawdziwe. Czuł, że jest blisko przełomu, blisko udowodnienia światu, że cała ta sprawa to nie mit czy wymysł. Podświadomie wiedział, że to najważniejsza rzecz w jakiej brał udział.
Jakże łatwo było ją zbagatelizować.
Jak wygodnie było odrzucić niezwykłe doniesienia i zwalić winę za ostatnie zniknięcia ludzi na porachunki gangów.
Detektyw taki jednak nie był. Przez lata kariery widział swoje i nie zamierzał niczego odrzucać, dopóki nie będzie miał pewności.
Kilkanaście stopni niżej dało się wyczuć delikatny zapach stęchlizny charakterystyczny dla miejsc znajdujących się pod ziemią. Odcięte od wszelkich źródeł światła pomieszczenie spowijał mrok. Detektyw postanowił oświetlić sobie drogę zapalniczką – dawała one bardzo słabe światło, ale musiała wystarczyć. Wciąż jednak nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Miał wrażenie, że słyszy w oddali szum wody. Chciał podążyć za dźwiękiem, kiedy wydało mu się, że coś zauważył.
Coś było w tej ciemności. Stało i obserwowało każdy jego ruch.
Nie zdążył postąpić kilku kroków w tym kierunku, gdy jakiś przedmiot wyleciał z ciemności i trafił prosto w niego. Poczuł jedynie ukłucie. Zaskoczony, krzyknął i wyszarpnął z ciała przedmiot, po czym opadł na kolana. Ogarnęła go nagła słabość.
Z ciemności wyłoniła się postać. Stała w odległości dwóch metrów od detektywa. Patrzył na nią, ale nie był w stanie jej rozpoznać – wzrok go zawodził, obraz rozmywał się w dziwny sposób.
Coś z nim było nie tak. Albo z tym miejscem.
- Witamy w Otchłani – powiedziała zniekształconym głosem postać.
Mężczyznę przeszedł zimny dreszcz. Jego źrenice nagle rozszerzyły się. Wzrok w ciągu sekundy przywyknął do ciemności. Nie miał zamiaru czekać na kolejny ruch tego czegoś. Poderwał się z kolan, chwycił strzelbę i wypalił z niej w kierunku postaci.
Jej ryk był rozdzierający. Detektyw myślał, że pękną mu bębenki. Nigdy czegoś takiego nie słyszał – brzmiało to jak krzyk ranionego zwierzęcia połączony z zawodzeniem człowieka.
Na jego oczach postać zaczęła się zmieniać. Z wnętrza jej rąk wyrosły srebrne kształty o ostrych jak brzytwa zakończeniach. Detektyw strzelił ponownie, lecz chybił. Ruchy Demona były tak szybkie, że jego oko niemal ich nie rejestrowało. Ledwo zdołał uchylić się przed płaskim, poziomym cięciem, które ten wyprowadził. Rzucił się niezgrabnie w bok, unikając kolejnego ataku, po czym wyprowadził własny pięścią. Demon wykonał niemal taneczny półobrót, skracając tym samym dystans akurat na tyle, by dźgnąć stróża prawa w dłoń.
Zignorował ból. To trwające sekundy starcie uświadomiło mu, że bez broni palnej przegra. Nie wiedział, co mu jest i nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Był jedynie pewien, że to walka na śmierć i życie.
Odskoczył do tyłu i ponownie wycelował. Demon najwyraźniej przewidział ten ruch, gdyż wykonał serię dziwacznych, błyskawicznych skoków i uników, dzięki której uniknął śrutu. Cały czas starał się skrócić dystans, zaś detektyw odsuwał się, jak tylko mógł. Zaczynał widzieć dziwne rzeczy, których nie był w stanie opisać. Wiedział, że ma niewiele czasu na wygranie walki.
Strzelił trzeci raz. Czwarty. Piąty.
Błyski wystrzałów oślepiały go raz po raz, lecz pomimo tego wiedział, że nie trafia, gdyż tamten wciąż nieubłaganie sunął w jego stronę niczym gotujący się do ataku wąż. Zareagował na to impulsywnie i cisnął w stronę postaci strzelbę. Tego Demon najwyraźniej się nie spodziewał, gdyż, trafiony bronią w nogi, upadł.
Gdyby detektyw wykorzystał tę chwilową przewagę, może zdołałby odwrócić losy walki, ale jego pogarszający się stan mu na to nie pozwolił. Demon odbił się szybko i wściekle od podłoża i w okamgnieniu stanął na równe nogi.
Przez jedną, straszną chwilę detektyw miał wrażenie, że widzi go wyraźnie. Zniekształcone, poprzecinane kończyny o zabójczo ostrych końcach. Nienaturalnie rozwartą w niemym krzyku żuchwę. Wytrzeszczone, łaknące krwi ślepia.
Demon rzucił się bez ostrzeżenia wprzód i uderzył w mężczyznę z potężnym impetem. Detektyw widział, jak przelatuje przez całe pomieszczenie, a to zdawało się nie mieć końca. Po chwili wylądował na plecach na jakiegoś rodzaju podeście, którego wcześniej tu nie było.
Wstał tak szybko, jak potrafił. Dostrzegł, że stojący dokładnie na wprost niego przeciwnik przygotowuje się – z jego zdeformowanego ciała wyrosły kolejne zakończone ostro kończyny. Podniósł wzrok. Metr nad nim, niby w powietrzu wyświetliły się kolejno trzy oślepiające, neonowe napisy.
„TAŃCZ! TAŃCZ! TAŃCZ!”
Spojrzał z powrotem w kierunku Demona, ale już go nie widział. W zamian za to, z ciemności zaczęły wylatywać dziesiątki… nie, setki ostrzy! Detektyw krzyknął i zaczął manewrować na podeście, odgrywać śmiertelnie groźną rolę na scenie. Małe ostrza mijały go dosłownie o milimetry i choć leciały jakby w zwolnionym tempie pozwalając mu na odpowiednio wczesne uniki, nie miał pojęcia, jak mu się udaje. Zlany potem, robił, co mógł by utrzymać się przy życiu, ale ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa.
W końcu trafiło go jedno z ostrzy. Następnie kolejne. I kolejne. I kolejne. Nim się zorientował, z hukiem spadł ze sceny.
***************************************************************************