Post by JacketTheNerd on May 16, 2018 17:21:09 GMT 1
Prolog – część druga
28 grudnia 1991
15:55
Nicholas Brandon wyglądał przez okno na zebrany przed Białym Domem tłum protestujących ludzi paląc papierosa.
Konferencja prasowa prezydentów USA i ZSRR miała zacząć się planowo za pięć minut. W niewielkim audytorium czekali już w napięciu dziennikarze – to była pierwsza od lat szansa na poprawę relacji amerykańsko-rosyjskich, nic więc dziwnego, że pojawili się przedstawiciele wszystkich najważniejszych stacji telewizyjnych oraz czasopism.
- Cieszę się, że jednak zostałeś, Nick – powiedział stojący obok niego Thomas Dawnford – Dodatkowa ochrona nigdy nie zaszkodzi, a już na pewno nie dziś.
Thomas był niegdyś, podobnie jak Nicholas, agentem FBI – poznali się więc na służbie. Po latach kariery przeszedł jednak do Secret Service i odtąd zajmował się głównie ochroną prezydenta.
- Nie ma problemu – odparł wysoki, szczupły mężczyzna – Ale po tym już na pewno biorę urlop.
- Masz to jak w banku.
Skandujący na zewnątrz tłum wymachiwał tabliczkami z hasłami pokroju „Odpowiecie za SF!”, „Pamiętamy Hawaje” i „NIE dla koalicji amerykańsko-rosyjskiej”. Policja miała nie przepuszczać nikogo z protestujących, co tylko podgrzewało atmosferę.
- Myślisz, że coś się wydarzy?
- Nie wiem – odparł Thomas – ale coś złego wisi w powietrzu.
Gadanie, pomyślał Nick – w powietrzu zawsze wisiało coś złego. Taka już była specyfika ich zawodu.
Niewielu ludzi miało świadomość, jak niebezpiecznie blisko konfliktu znalazły się dwa najpotężniejsze mocarstwa świata. Pociski nuklearne były uzbrojone i gotowe do strzału od dłuższego czasu i do ich wystrzelenia wystarczył jedynie dobry pretekst. Dlatego to spotkanie było tak niezwykle istotne – miało bowiem załagodzić sytuację polityczną między obiema stronami, być początkiem zaprowadzenia prawdziwego, stałego pokoju. Nick, mimo, że był świadom olbrzymiego znaczenia tego typu działań, nie dziwił się ani trochę protestującym. Był jednak w stanie spojrzeć na sytuację z szerszej perspektywy i wiedział, że to, co stara się osiągnąć rząd jest w tym przypadku słuszne.
- Już czas – oznajmił po chwili Thomas – Powinienem tam być wraz z resztą, więc jestem niestety zmuszony zostawić cię samemu sobie.
Nick parsknął w odpowiedzi śmiechem.
- Sprawdzaj regularnie wszystkie sektory i w razie jakichkolwiek kłopotów kontaktuj się ze mną przez krótkofalówkę. Do zobaczenia po wszystkim.
Agent skinął odchodzącemu mężczyźnie głową i zwrócił swoją uwagę ponownie na tłum. Zobaczył, jak wyłania się z niego kilku mężczyzn. Jeden z nich wyglądał zdecydowanie poważniej od reszty – jego duża postura łączyła się w dziwny sposób z charakterystyczną, poznaczoną przewlekłym stresem oraz dużą ilością alkoholu twarzą. Na piersi widniały liczne odznaczenia, będące świadectwem wieloletniej służby wojskowej. Człowiek ten podszedł wraz z innymi do jednego z policjantów, zamienił z nim kilka słów i po krótkiej chwili zostali przepuszczeni.
Tak się złożyło, że właśnie w tym momencie Nick wypalił do końca papierosa, co uznał za doskonały pretekst do obrania nowego kierunku. Czas wziąć się do roboty, pomyślał.
Postanowił zacząć obchód od Wschodniego Skrzydła, toteż ruszył niespiesznie korytarzem w jego stronę. Nie było tak naprawdę czym się przejmować, ochrona była rozstawiona w każdym ważniejszym miejscu w budynku. Nick i kilku ludzi, których ze sobą wziął byli po prostu dodatkowymi parami rąk zabezpieczającymi Biały Dom przed ewentualnym atakiem. Szanse na to zdawały się jednak nikłe.
Nikt nie spodziewał się tego, co miało nastąpić.
***********************************
Pierwsze strzały dało się słyszeć już chwilę później.
Zaskoczony tym dźwiękiem Nicholas stał chwilę w bezruchu, jak gdyby oczekując, że okaże się to jedynie ułudą. Rozbrzmiały kolejne huki i już wiedział, że spełniły się jego najgorsze obawy. Popędził korytarzem w kierunku dźwięku i w ciągu minuty napotkał pierwszego napastnika. Był ubrany w klasyczny, wojskowy strój i dzierżył M16, zaś za jego plecami leżało już kilka ciał. Błyskawiczna reakcja pozwoliła Nicholasowi uniknąć postrzału. Rzucił się za najbliższą ścianę, odbezpieczył pistolet i odczekał chwilę, po czym wychylił się i oddał strzał. Mężczyzna padł trafiony w klatkę piersiową. Nick nie tracąc ani sekundy podbiegł do niego i sprawdził puls, lecz na próżno – pocisk przeszył serce i uśmiercił faceta na miejscu.
W Zachodnim Skrzydle rozbrzmiała nagle istna kanonada – kilka osób strzelało naraz z broni różnego kalibru. W owej części budynku znajdowało się też audytorium, a w nim mnóstwo ludzi, w tym dwóch prezydentów. To miejsce było oczywistym celem napastników.
- Thomas, jesteś tam? Słyszysz mnie? Co się, do cholery, dzieje? – zapytał Nicholas, podnosząc do ust krótkofalówkę.
- Jakaś grupa próbuje przedrzeć się do audytorium – zatrzeszczało urządzenie – Moi ludzie są związani walką w całym Zachodnim Skrzydle. Jak wygląda sytuacja u ciebie? Gdzie jesteś?
- W drodze do was. W drugiej części budynku nic chwilowo się nie dzieje, ale ochrona wciąż tam jest na wszelki wypadek.
- Dobrze. Pospiesz się.
Mężczyzna już miał wyłączyć urządzenie, kiedy Thomas dodał:
- Nick, jest coś jeszcze.
W głosie członka ochrony prezydenckiej dało się słyszeć niedowierzanie oraz coś w rodzaju zaskoczenia, a może i zawodu.
- Tak, Tommy?
- Ci ludzie wyglądają na nasze wojsko. To prawdopodobnie Amerykanie, Nick.
Nick odpowiedział dopiero po chwili.
- Wiem. Sam przed chwilą jednego zastrzeliłem.
W końcu wyłączył urządzenie i kontynuował dalej w stronę Zachodniego Skrzydła.
Prawdziwa walka zaczęła się, gdy napotkał resztę ochrony – wszyscy prowadzili wymianę ogniową z przeciwnikiem i większość była przygwożdżona, co uniemożliwiało im dostanie się do prezydentów. Czas nie działał na ich korzyść, więc Nick najszybciej jak potrafił zebrał czteroosobową grupę i ruszyli naokoło przez plątaninę pomieszczeń, eliminując wszystkich spotkanych po drodze wrogów. Ludzie pod jego komendą działali szybko i sprawnie, nie dawali tamtym czasu na zastanowienie czy zorganizowanie kontrataku. Osłaniali się nawzajem i szybko przemierzali kolejne korytarze – wszyscy byli szkoleni do tego typu sytuacji, a teraz był doskonały czas na zaprezentowanie swoich umiejętności w akcji.
Po kilku minutach grupa weszła bocznym wejściem do audytorium. W środku zgromadzeni byli wystraszeni dziennikarze i reporterzy, a pośród nich, w towarzystwie kilku ochroniarzy – prezydenci. Obaj byli na chwilę obecną cali i zdrowi, lecz w tym samym momencie, w którym Nick obrzucał pomieszczenie spojrzeniem, przez główne wejście wparowało kilku innych mężczyzn. Ci nie należeli do ochrony.
- Ognia! – krzyknął agent, po czym grad przelatujących tuż nad głowami cywilów pocisków zasypał główne wejście.
Gdzieniegdzie pobrzmiewały jeszcze dźwięki wystrzałów, ale zdawały się one coraz rzadsze. Nick kazał reszcie zabezpieczyć pomieszczenie.
- Tommy, jak wygląda sytuacja? – zapytał przez krótkofalówkę.
- Większość wrogów zneutralizowana, ale niedobitki jeszcze się trzymają. Dotarłeś do audytorium? Prezydent jest bezpieczny?
- Ta, jeden i drugi, choć ledwo zdążyliśmy. Przybylibyśmy chwilę później i sprawy mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej.
- Wobec tego dzięki Bogu, że nie pojechałeś na ten pieprzony urlop. Gdyby któremuś z prezydentów coś się stało… Kto wie, może właśnie uchroniłeś nas przed wojną nuklearną.
- Wolałbym tego nie rozważać.
- Słyszę cię. Skończę ogarniać ten bałagan tutaj i przyjdę tam do ciebie. Bez odbioru.
Nick odłożył krótkofalówkę i podszedł do ciał zastrzelonych chwilę temu napastników. Zamrugał zaskoczony, gdy jednym z nich okazał się ten sam odznaczony licznymi medalami, grubawy mężczyzna. Z widniejących na jego mundurze oznaczeń wynikało, że był to udekorowany generał armii USA.
Dopiero w tej chwili Nicholas Brandon i wielu innych zdało sobie sprawę, jak poważna musi to być sytuacja.
28 grudnia 1991
15:55
Nicholas Brandon wyglądał przez okno na zebrany przed Białym Domem tłum protestujących ludzi paląc papierosa.
Konferencja prasowa prezydentów USA i ZSRR miała zacząć się planowo za pięć minut. W niewielkim audytorium czekali już w napięciu dziennikarze – to była pierwsza od lat szansa na poprawę relacji amerykańsko-rosyjskich, nic więc dziwnego, że pojawili się przedstawiciele wszystkich najważniejszych stacji telewizyjnych oraz czasopism.
- Cieszę się, że jednak zostałeś, Nick – powiedział stojący obok niego Thomas Dawnford – Dodatkowa ochrona nigdy nie zaszkodzi, a już na pewno nie dziś.
Thomas był niegdyś, podobnie jak Nicholas, agentem FBI – poznali się więc na służbie. Po latach kariery przeszedł jednak do Secret Service i odtąd zajmował się głównie ochroną prezydenta.
- Nie ma problemu – odparł wysoki, szczupły mężczyzna – Ale po tym już na pewno biorę urlop.
- Masz to jak w banku.
Skandujący na zewnątrz tłum wymachiwał tabliczkami z hasłami pokroju „Odpowiecie za SF!”, „Pamiętamy Hawaje” i „NIE dla koalicji amerykańsko-rosyjskiej”. Policja miała nie przepuszczać nikogo z protestujących, co tylko podgrzewało atmosferę.
- Myślisz, że coś się wydarzy?
- Nie wiem – odparł Thomas – ale coś złego wisi w powietrzu.
Gadanie, pomyślał Nick – w powietrzu zawsze wisiało coś złego. Taka już była specyfika ich zawodu.
Niewielu ludzi miało świadomość, jak niebezpiecznie blisko konfliktu znalazły się dwa najpotężniejsze mocarstwa świata. Pociski nuklearne były uzbrojone i gotowe do strzału od dłuższego czasu i do ich wystrzelenia wystarczył jedynie dobry pretekst. Dlatego to spotkanie było tak niezwykle istotne – miało bowiem załagodzić sytuację polityczną między obiema stronami, być początkiem zaprowadzenia prawdziwego, stałego pokoju. Nick, mimo, że był świadom olbrzymiego znaczenia tego typu działań, nie dziwił się ani trochę protestującym. Był jednak w stanie spojrzeć na sytuację z szerszej perspektywy i wiedział, że to, co stara się osiągnąć rząd jest w tym przypadku słuszne.
- Już czas – oznajmił po chwili Thomas – Powinienem tam być wraz z resztą, więc jestem niestety zmuszony zostawić cię samemu sobie.
Nick parsknął w odpowiedzi śmiechem.
- Sprawdzaj regularnie wszystkie sektory i w razie jakichkolwiek kłopotów kontaktuj się ze mną przez krótkofalówkę. Do zobaczenia po wszystkim.
Agent skinął odchodzącemu mężczyźnie głową i zwrócił swoją uwagę ponownie na tłum. Zobaczył, jak wyłania się z niego kilku mężczyzn. Jeden z nich wyglądał zdecydowanie poważniej od reszty – jego duża postura łączyła się w dziwny sposób z charakterystyczną, poznaczoną przewlekłym stresem oraz dużą ilością alkoholu twarzą. Na piersi widniały liczne odznaczenia, będące świadectwem wieloletniej służby wojskowej. Człowiek ten podszedł wraz z innymi do jednego z policjantów, zamienił z nim kilka słów i po krótkiej chwili zostali przepuszczeni.
Tak się złożyło, że właśnie w tym momencie Nick wypalił do końca papierosa, co uznał za doskonały pretekst do obrania nowego kierunku. Czas wziąć się do roboty, pomyślał.
Postanowił zacząć obchód od Wschodniego Skrzydła, toteż ruszył niespiesznie korytarzem w jego stronę. Nie było tak naprawdę czym się przejmować, ochrona była rozstawiona w każdym ważniejszym miejscu w budynku. Nick i kilku ludzi, których ze sobą wziął byli po prostu dodatkowymi parami rąk zabezpieczającymi Biały Dom przed ewentualnym atakiem. Szanse na to zdawały się jednak nikłe.
Nikt nie spodziewał się tego, co miało nastąpić.
***********************************
Pierwsze strzały dało się słyszeć już chwilę później.
Zaskoczony tym dźwiękiem Nicholas stał chwilę w bezruchu, jak gdyby oczekując, że okaże się to jedynie ułudą. Rozbrzmiały kolejne huki i już wiedział, że spełniły się jego najgorsze obawy. Popędził korytarzem w kierunku dźwięku i w ciągu minuty napotkał pierwszego napastnika. Był ubrany w klasyczny, wojskowy strój i dzierżył M16, zaś za jego plecami leżało już kilka ciał. Błyskawiczna reakcja pozwoliła Nicholasowi uniknąć postrzału. Rzucił się za najbliższą ścianę, odbezpieczył pistolet i odczekał chwilę, po czym wychylił się i oddał strzał. Mężczyzna padł trafiony w klatkę piersiową. Nick nie tracąc ani sekundy podbiegł do niego i sprawdził puls, lecz na próżno – pocisk przeszył serce i uśmiercił faceta na miejscu.
W Zachodnim Skrzydle rozbrzmiała nagle istna kanonada – kilka osób strzelało naraz z broni różnego kalibru. W owej części budynku znajdowało się też audytorium, a w nim mnóstwo ludzi, w tym dwóch prezydentów. To miejsce było oczywistym celem napastników.
- Thomas, jesteś tam? Słyszysz mnie? Co się, do cholery, dzieje? – zapytał Nicholas, podnosząc do ust krótkofalówkę.
- Jakaś grupa próbuje przedrzeć się do audytorium – zatrzeszczało urządzenie – Moi ludzie są związani walką w całym Zachodnim Skrzydle. Jak wygląda sytuacja u ciebie? Gdzie jesteś?
- W drodze do was. W drugiej części budynku nic chwilowo się nie dzieje, ale ochrona wciąż tam jest na wszelki wypadek.
- Dobrze. Pospiesz się.
Mężczyzna już miał wyłączyć urządzenie, kiedy Thomas dodał:
- Nick, jest coś jeszcze.
W głosie członka ochrony prezydenckiej dało się słyszeć niedowierzanie oraz coś w rodzaju zaskoczenia, a może i zawodu.
- Tak, Tommy?
- Ci ludzie wyglądają na nasze wojsko. To prawdopodobnie Amerykanie, Nick.
Nick odpowiedział dopiero po chwili.
- Wiem. Sam przed chwilą jednego zastrzeliłem.
W końcu wyłączył urządzenie i kontynuował dalej w stronę Zachodniego Skrzydła.
Prawdziwa walka zaczęła się, gdy napotkał resztę ochrony – wszyscy prowadzili wymianę ogniową z przeciwnikiem i większość była przygwożdżona, co uniemożliwiało im dostanie się do prezydentów. Czas nie działał na ich korzyść, więc Nick najszybciej jak potrafił zebrał czteroosobową grupę i ruszyli naokoło przez plątaninę pomieszczeń, eliminując wszystkich spotkanych po drodze wrogów. Ludzie pod jego komendą działali szybko i sprawnie, nie dawali tamtym czasu na zastanowienie czy zorganizowanie kontrataku. Osłaniali się nawzajem i szybko przemierzali kolejne korytarze – wszyscy byli szkoleni do tego typu sytuacji, a teraz był doskonały czas na zaprezentowanie swoich umiejętności w akcji.
Po kilku minutach grupa weszła bocznym wejściem do audytorium. W środku zgromadzeni byli wystraszeni dziennikarze i reporterzy, a pośród nich, w towarzystwie kilku ochroniarzy – prezydenci. Obaj byli na chwilę obecną cali i zdrowi, lecz w tym samym momencie, w którym Nick obrzucał pomieszczenie spojrzeniem, przez główne wejście wparowało kilku innych mężczyzn. Ci nie należeli do ochrony.
- Ognia! – krzyknął agent, po czym grad przelatujących tuż nad głowami cywilów pocisków zasypał główne wejście.
Gdzieniegdzie pobrzmiewały jeszcze dźwięki wystrzałów, ale zdawały się one coraz rzadsze. Nick kazał reszcie zabezpieczyć pomieszczenie.
- Tommy, jak wygląda sytuacja? – zapytał przez krótkofalówkę.
- Większość wrogów zneutralizowana, ale niedobitki jeszcze się trzymają. Dotarłeś do audytorium? Prezydent jest bezpieczny?
- Ta, jeden i drugi, choć ledwo zdążyliśmy. Przybylibyśmy chwilę później i sprawy mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej.
- Wobec tego dzięki Bogu, że nie pojechałeś na ten pieprzony urlop. Gdyby któremuś z prezydentów coś się stało… Kto wie, może właśnie uchroniłeś nas przed wojną nuklearną.
- Wolałbym tego nie rozważać.
- Słyszę cię. Skończę ogarniać ten bałagan tutaj i przyjdę tam do ciebie. Bez odbioru.
Nick odłożył krótkofalówkę i podszedł do ciał zastrzelonych chwilę temu napastników. Zamrugał zaskoczony, gdy jednym z nich okazał się ten sam odznaczony licznymi medalami, grubawy mężczyzna. Z widniejących na jego mundurze oznaczeń wynikało, że był to udekorowany generał armii USA.
Dopiero w tej chwili Nicholas Brandon i wielu innych zdało sobie sprawę, jak poważna musi to być sytuacja.