|
Post by Peter Grent on Jul 6, 2018 20:09:11 GMT 1
Peter’a zaskoczyła ta odpowiedź. Przeanalizował ją na różne sposoby. Przez chwilę zamyślony wpatrywał się w jakiś bliżej nieokreślony punkt na ścianie. Spojrzał się ponownie na kobietę. - Heh. Doceniam twój sprytny pomysł, ale... w takich sytuacjach adrenalina robi swoje, nie myśli się o dobrze zbira tylko o jego powstrzymaniu, a jak ktoś jest słaby w posługiwaniu się bronią, może nawet nie trafić w nogę. Nawet jak trafi, to może to nie powstrzymać zbira. A jak powstrzymasz go, to kiedyś wróci na drogę przestępczości. Ucieknie z więzienia lub zostanie uwolniony przez skorumpowane władze. A co z ofiarami innych drani? Z tymi, którzy gwałcą, molestują, sprzedają narkotyki i nie ma dowodów by ich wsadzić za kratki? Lepiej zapobiegać, niż leczyć. Wolę mieć stuprocentową pewność, że drań zapłaci za swoje grzechy. Pomyśl o tym jak o wysyłaniu ich przed oblicze Boga, by ten ich sądził. – odparł. Zaczynał rozumieć punkt widzenia kobiety, ale nie zamierzał zmieniać swojego. Na wojnie z przestępczością chwila niepewności dużo kosztuje.
|
|
|
Post by Rachel Williams on Jul 6, 2018 23:48:44 GMT 1
Jej "gość" z całą pewnością tego nie wiedział, a ona sama nie dawała tego po sobie poznać... ale stąpał właśnie po bardzo cienkim lodzie. - A więc Bóg zrobił z pana swojego posłańca... - pokiwała głową na boki, po czym przechyliła ją lekko w lewo i spojrzała mężczyźnie ponownie w oczy. - Ten sam Bóg, który przykazał nie zabijać? Normalnie już dawno przerwałaby rozmowę albo przyznała mu rację po to, żeby się nie kłócić, podobnie, jak zrobiła z Royem. Tym razem sytuacja była jednak szczególna - musiała wybrać, czy zatrzymać tę osobę pod własnym dachem. Chciała mu tylko pomóc. Tak to się zaczęło. Okazała dobroć serca osobie, która zdawała się na to nie zasługiwać. Wiedziała, że jego lekkomyślność w końcu doprowadzi go do zguby, być może już doprowadziła... ale Rachel nie mogła... nie miała zamiaru pozwolić, by sama oberwała przez to rykoszetem.
|
|
|
Post by Peter Grent on Jul 7, 2018 7:17:11 GMT 1
- Nie o to mi chodziło, trochę przesadziłem z tym Bogiem. Choć ktoś jednak zesłał plagi, powódź i zniszczenie Sodomy i Gomory. Bóg nie jest taki niewinny. Nie ważne. Tu nie chodzi o mnie, ani o Boga. Oni porwali Cassie! Więc do cholery, zamierzam ją ocalić! Za każdą cenę. – Peter’a zaczynała irytować ta rozmowa. -Gdzieś, w jakiejś melinie, przetrzymują dziewczynkę. Nie wiadomo, jakie przerażające rzeczy jej robią, a pani wykłuca się o takie rzeczy jak moralność. Moralność nie uratuje Cassie. - Zacisnął pięści i spojrzał się w stronę sufitu, myślami był z Cassie. Zaczęła mu lecieć pojedyncza łza po policzku. Był wyczerpany tą konwersacją i zamartwianiem się o dziewczynkę.
|
|
|
Post by Rachel Williams on Jul 7, 2018 8:52:39 GMT 1
- Nie, ale uratowałaby pana - rzuciła, po czym wyszła z garażu zamykając za sobą drzwi, tym razem nie na klucz. Poszła przygotować dla goszczonego mściciela coś do jedzenia. Miała zamiar jak najszybciej przez to przebrnąć i go odprawić. Nie pomożesz tonącemu jeżeli pozwolisz, by pociągnął cię za sobą na dno. Po kilkunastu minutach wróciła z talerzem pełnym rozmaitych kanapek oraz kubkiem gorącej herbaty. Położyła wszystko obok legowiska mężczyzny. - Proszę. Musi pan mieć siły na tę swoją słuszną krucjatę - rzuciła skwapliwie, po czym wyszła. Nie kryła swojej niechęci i nie powinna. Uważała, że przez takie myślenie Miami było tym, czym jest. Przez takie... działania. A jakby tego było mało, sytuacja w mieście zdawała się powoli nasilać i Rachel to czuła.
|
|
|
Post by Peter Grent on Jul 7, 2018 20:27:37 GMT 1
Podziękował za jedzenie. Zaczął jeść w milczeniu. Choć kanapki były bardzo dobre, nie poprawiły mu humoru. Był tylko coraz bardziej wściekły. Pogarda kobiety pogarszała tylko jego samopoczucie. Gdzieś w mieście, Cassie jest więziona przez psychopatów, a on tkwił w domu tej barmanki. Zamiast wykazać troskę o los małej dziewczynki, kobieta wykłócała się o żywot gangstera. Gniew dodał mu sił. Gdy skończył jeść i gdy wypił herbatę przesunął się w stronę ściany i się o nią oparł. Po chwili, opierając się o ścianę spróbował wstać. Udało mu się, pomimo bólu w całym ciele. Uśmiechnął się. Zrobił krok. Potem następny i następny. Jednak jego ciało nie było do tego jeszcze gotowe, przez co się przewrócił. Upadł prosto na talerz i kubek. Oba pękły, a odłamki poraniły mu dłonie. Jęknął z bólu. Zębami wyciągnął odłamki z ran na dłoniach i przeczołgał się w stronę miejsca, gdzie wcześniej leżał. Spojrzał na zakrwawione dłonie, zaklął siarczyście i zamknął oczy. Miał dość.
|
|
|
Post by Rachel Williams on Jul 7, 2018 23:36:54 GMT 1
Dźwięk pękających naczyń niemal ją wystraszył. Choć była tam zaledwie kilka minut, wróciła się i stanęła w drzwiach. Po chwili zgadła, co się stało. Choć jeszcze dobrze nie ochłonęła po poprzedniej, burzliwej rozmowie, nieporadność tego człowieka wzbudziła w niej na powrót współczucie. Przyniosła z apteczki kolejne bandaże, wodę utlenioną, nożyczki oraz kilka innych, potrzebnych jej przedmiotów, a z kuchni kilka warstw białego papieru. Przyklękła przy nim na kolanach i zaczęła zajmować się jego ręką. Była bardzo delikatna. Profesjonalnie i ostrożnie oczyszczała jego dłoń, jakby była pielęgniarką. - Kim jest ta cała Cassie? - zapytała niby mimochodem. To pytanie dręczyło ją odkąd poturbowany mężczyzna pierwszy raz je wspomniał. Kilkukrotnie je powtarzał, ale Rachel wydawało się, że ani razu nie określił, kim ona była. A zdawała się być motorem napędowym jego działań.
|
|
|
Post by Peter Grent on Jul 8, 2018 10:19:35 GMT 1
Powinien się spodziewać tego pytania, ale i tak wzbudziło w nim dużo emocji. - Cassie jest... była... córką Donny Marshall, właścicielki motelu. Ma osiem lat. Przez ten czas jak się znamy... zaprzyjaźniliśmy się... ona stała się dla mnie jak córka. I została porwana. – mężczyźnie zaczęły lecieć łzy. Zgarnął je, już obandażowaną ręką. Nie ukrywał już, że był bardzo emocjonalny. - Zawiodłem już w życiu wiele osób. Nie chcę zawieść także jej. – Peter czuł, że pęka. Choć przez większość czasu się kłócili, teraz miał ochotę tej kobiecie powiedzieć wszystko, spowiadać się jej. Wiedział jednak, że było to nie mądre i nie zamierzał jej nic mówić.
|
|
|
Post by Rachel Williams on Jul 10, 2018 16:41:51 GMT 1
Kobieta mimowolnie przerwała wykonywaną czynność i spuściła głowę. Szlag. A więc tak to się miało. Teraz Rachel miała w głowie pełen obraz, a wszelkie znajdujące się w nim puste miejsca wypełniała własnymi domysłami. Chociaż, tak naprawdę, nie było potrzeby - wszystko, co ważne, zostało już wprost powiedziane. Podniosła głowę i spojrzała mężczyźnie w oczy. - Jeżeli mogę w ten sposób choć trochę zwiększyć szanse na wydostanie tego dziecka z rąk tych ludzi - pomogę panu stanąć na nogi. Ale to potrwa przynajmniej kilka dni i miejmy nadzieję, że nie ma pan żadnych obrażeń wewnętrznych, bo wtedy konieczna będzie interwencja lekarza. Nie trzeba było mówić, że ta opcja nie wchodziła w grę. Oboje o tym wiedzieli.
|
|
|
Post by Peter Grent on Jul 10, 2018 17:49:12 GMT 1
- Dzie-dziękuję. – odpowiedział. Jego ból chwilowo osłabł. Kolejna osoba okazała mu miłosierdzie. Wiedział, że nie było to dla kobiety łatwe. Nie śmiał nawet myśleć o większej dobroci. Uświadomił sobie także, że nie znał imienia jego wybawicielki. Spojrzał się w oczy kobiecie. - W tym całym zamieszaniu zapomniałem się przedstawić. Jestem Peter. Peter Grent. – wyciągnął opatrzoną dłoń w stronę kobiety, by dopełnić formalności przywitania.
|
|
|
Post by Rachel Williams on Jul 10, 2018 23:39:09 GMT 1
- Rachel - odparła, po czym uścisnęła dłoń mężczyzny; celowo nie podała nazwiska. Następnie posprzątała bałagan, który powstał w wyniku upadku faceta i pomogła mu wrócić z powrotem na swoje miejsce. - Proszę leżeć, panie Grent. Nie powinien pan się jeszcze za dużo ruszać - rzekła, po czym zamknęła drzwi i chwilę później wyszła z domu na zakupy. Normalnie się nie spieszyła - lubiła chodzić po sklepach i sprawdzać, co nowego się pojawiło, nawet jeżeli nie miała zamiaru kiedykolwiek tego zakupić. To był jej niepisany rytuał. Tym razem jednak wolała być obecna w domu, kiedy tylko było to możliwe, więc kupiła wszystko, co potrzebowała i wróciła w niecałą godzinę. Ze świeżo zakupionych składników zaczęła konstruować powoli obiad, dzięki czemu wyrobiła się mniej więcej na drugą, czyli na wczesną porę obiadową. Zaniosła Peterowi danie do garażu. Musiało to być coś lekkiego, więc przygotowała ryż z sosem i marchewką, a do swojej porcji dodała jeszcze kawałki mięsa. - Muszę udać się do paru miejsc, a do tego zakupić dodatkowe leki - oznajmiła po obiedzie - Wrócę dopiero wieczorem, wtedy zrobię jakąś kolację. Proszę się za bardzo nie ruszać. Przewiesiła sobie swoją fioletowo-białą koledżówkę przez rękę, zamknęła dom i udała się w kierunku przystanku autobusowego. Wieczory bywały chłodne, a ten miał wręcz zmrozić dziewczynie krew w żyłach.
|
|
|
Post by Peter Grent on Jul 11, 2018 13:54:36 GMT 1
Peter był wdzięczny za smaczny obiad, podziękował za niego i zaczął jeść. Po chwili talerz był czysty. Dziękował losowi za takie osoby jak Rachel. Fakt, że nie zdradziła swego nazwiska, nie niepokoił go. Sam pewnie w takiej sytuacji nie wyjawiłby swego nazwiska, ale był to winien Rachel. Nie czuł się na siłach by się ruszać, ale ból był już wystarczająco mały by mu nie przeszkadzał. Postanowił się zdrzemnąć. __________
Znowu był w tym samym budynku, co poprzednio. Światła były tym razem wyłączone. Widać cokolwiek było tylko dzięki światłom z sąsiedniego budynku, które świeciły przez okna. Podszedł do jednego z nich. Światła tamtego budynku świeciły się na różne neonowe kolory. Zza okna słychać było również dziwne ciche buczenie, jakby z zepsutego głośnika. Potęgowało to psychodeliczny efekt tworzony przez światła. Nagle wszystkie światła w tamtym budynku się wyłączyły. Gdy ponownie zaświeciły, w każdym oknie stał człowiek. Nie wyglądali na zwykłych cywili, przypominali raczej gangsterów lub łotrów z ulicy. Zwrócił uwagę na okno w którym stała mała dziewczynka. Rozpoznał ją. Była to Cassie. Jej twarz wyrażała smutek. Jedną ręką napisała na szybie litery. Układały się w słowo „Pomóż”. Peter chciał pomóc. Otworzył okno, chciał do niej doskoczyć, ale odległość między budynkami zrobiła się jakby większa niż wcześniej. Na samym dole jechały samochody. Każdy samochód miał inny, neonowy kolor świateł, natomiast latarnie uliczne świeciły na zielono. Kolorowe, neonowe piekło. Cassie zaczęły cieknąć łzy. Mężczyzna zauważył, że drzwi w pokoju, gdzie znajdowała się dziewczynka, otworzyły się. Wyszedł z nich John Wolf. Stanął za Cassie i położył swą rękę na jej ramieniu, uśmiechał się szyderczo. Peter krzyczał. Do Cassie, by uciekała. A do Wolf’a, że go zabije. Wtedy, John wyciągnął nóż. __________
Peter obudził się z krzykiem. Jego ciało było pokryte potem. Głęboko oddychał. Kobieta jeszcze nie wróciła do domu. Nie wiedział co teraz zrobić, ciągle myślał o Cassie. Martwił się, i to bardzo. Skulił się na swym posłaniu. Peter próbował nie myśleć o dziewczynce. Nieskutecznie.
|
|