Post by Peter Grent on Jun 3, 2018 12:48:15 GMT 1
Stacja benzynowa na Peryferiach była miejscem o ubogim wyglądzie. Mały budynek o ścianach na których tynku praktycznie nie było. Można było tam kupić wszystko co tanie i kiepskiej jakości, zaczynając od paliwa z nieznanych źródeł, a kończąc na batonikach zrobionych z chemicznej podróbki cukru. Na zewnątrz znajdowały się dwa dystrybutory paliwa. Przewody paliwowe, składały się prawie wyłącznie z taśmy izolacyjnej. Nieopodal znajdowała się cysterna pokryta grubą warstwą rdzy. Sanepid nie zamknął tego miejsca tylko dzięki comiesięcznym łapówkom właściciela. Stację otaczał niewielki parking. Niewielki, gdyż mieściło się w nim najwyżej 20 samochodów. Mimo to rekord aut jednocześnie tu parkujących nie przekracał siedmiu.
Peter podjechał swym chopper’em na stację benzynową. Nie odstraszyła go wyglądem. Był przyzwyczajony do takich miejsc. Aktualnie na parkingu były tylko dwa samochody. Z pobliskiego samochodu dochodził dźwięk radia. Grano „We are the Road Crew” Mötorhead’a.
Podłączył chopper’a do dystrybutora paliwa i spojrzał w stronę centrum miasta. Ujrzał wysokie wieżowce i drapacze chmur od których odbijały się złote promienie słońca. Podążył wzrokiem w stronę słońca. Właśnie zachodziło. Słynne pomarańczowe słońce Miami. Było wspaniałe. Naszła go fala nostalgii i smutku.
Już rozumiem dlaczego chciałaś tu przyjechać. Szkoda, że cię tu nie ma. – zaczeła spływać mu łza. Wymagało to wielkiego wysiłku oraz dużej siły woli, lecz w końcu odepchnąć myśli o zmarłej ukochanej. Na wspominanie jej przyjdzie jeszcze czas. Otarł łzę. Odpiął chopper’a od dystrybutora i kontemplował widok jeszcze przez 5 minut zanim wszedł do środka zapłacić. Gdy wszedł prawie powalił go smród pomieszczenia. Była to ciężka do rozponania mieszanka brzydkich zapachów. Wnętrze składało się z blatu za którym stał kasjer właśnie przyjmujący klienta. Obok stały półki sklepowe gotowe rozpaść się od dotknięcia motyla. Na nich wystawione było masę luźno rzuconych towarów. Batoników, słodkich napojów, gum do żucia, prezerwatyw, okularów przeciw słonecznych, papierosów oraz wielu innych mniej lub bardziej przydatnych rzeczy. Peter nie palił. Kiedyś palił, ale jego tryb życia (i zarobki) nie pozwalały na kontynuowanie tego nałogu. Podniósł ciemne okulary, założył je i przejrzał się w niewielkim lustrze, które było przyklejone taśmą izolacyjną do ściany. A przynajmniej próbował. Tafla lustra pokryta była warstwą brudu różnego pochodzenia. Wyciągnął chusteczkę i rozpoczął czyszczenie lustra. Pomimo dość niechlujnego życia, lusterka w jego ukochanym chopperze były zawsze czyste. Choć sam motor wymagał paru napraw na które z braku środków i części, nie mógł sobie pozwolić. Chopper był jedyną rzeczą o którą dbał przez ostatnie pięć lat. Skończył szorować lustro. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze.
Całkiem, całkiem. – pomyślał. W tym momencie taśmy trzymające lusterko nie wytrzymały i lusterko spadło. Choć próbował, mężczyzna nie zdołał go złapać. Obok pojawił się sprzedawca. Ubrany był w brudny kombinezon i czapkę z daszkiem, również brudną. Do kombinezonu przyczepiona była, przekrzywiona, plakietka z imieniem Bob. Twarz jego była skondensowaną wersją całego tego miejsca. Pokryta tłuszczem, pryszczami, siwą brodą i lepiej nie mówić czym jeszcze. W całkowitym milczeniu podniósł lusterko. Nie zważając z tego że jest pokryte pajęczyną pęknięć, wyciągnął gumę do żucia z buzi i przyczepił ją do ściany, a następnie w to miejsce przykleił lusterko. Co dziwne, nie spadło ponownie. Bob wrócił za ladę do klienta. Peter zszokowany tą sceną jeszcze przez chwilę gapił się to na sprzedawcę, to na lusterko. Klient aktualnie stojący przy ladzie, widząc tą scenę, również osłupiał. Grent dojrzał jeszcze w rogu pomieszczenia lodówkę z napojami alkoholowymi, lecz bał się podejść, nie wiadomo co tam mogło go spotkać. Podszedł do kasy. Bob kończył właśnie obsugiwać klienta. Peter był pewien, że ujrzał u klienta woreczek z koką, a u Boba dużą gotówkę w kieszeni. Poczuł falę wściekłości. Szybką ją stłumił, zagryzając przy tym dolną wargę. Miał gdzieś ćpunów, pod warunkiem, że szkodzili sobie, a nie innym. Klient odszedł od lady i skierował się w stronę wyjścia. Peter zapłacił za paliwo i okulary przeciwsłoneczne. Następnie opuścił to miejsce. Wychodząc przeliczył pieniądze. Zostało mu około stu dolarów. Założył nowe okulary.
Lepiej żebym znalazł jutro pracę. – pomyślał i odjechał szukać jakiejś knajpki, gdzie będzie mógł przepić ostatnie pieniądze przed rozpoczęciem nowego życia w Miami.
Peter podjechał swym chopper’em na stację benzynową. Nie odstraszyła go wyglądem. Był przyzwyczajony do takich miejsc. Aktualnie na parkingu były tylko dwa samochody. Z pobliskiego samochodu dochodził dźwięk radia. Grano „We are the Road Crew” Mötorhead’a.
Podłączył chopper’a do dystrybutora paliwa i spojrzał w stronę centrum miasta. Ujrzał wysokie wieżowce i drapacze chmur od których odbijały się złote promienie słońca. Podążył wzrokiem w stronę słońca. Właśnie zachodziło. Słynne pomarańczowe słońce Miami. Było wspaniałe. Naszła go fala nostalgii i smutku.
Już rozumiem dlaczego chciałaś tu przyjechać. Szkoda, że cię tu nie ma. – zaczeła spływać mu łza. Wymagało to wielkiego wysiłku oraz dużej siły woli, lecz w końcu odepchnąć myśli o zmarłej ukochanej. Na wspominanie jej przyjdzie jeszcze czas. Otarł łzę. Odpiął chopper’a od dystrybutora i kontemplował widok jeszcze przez 5 minut zanim wszedł do środka zapłacić. Gdy wszedł prawie powalił go smród pomieszczenia. Była to ciężka do rozponania mieszanka brzydkich zapachów. Wnętrze składało się z blatu za którym stał kasjer właśnie przyjmujący klienta. Obok stały półki sklepowe gotowe rozpaść się od dotknięcia motyla. Na nich wystawione było masę luźno rzuconych towarów. Batoników, słodkich napojów, gum do żucia, prezerwatyw, okularów przeciw słonecznych, papierosów oraz wielu innych mniej lub bardziej przydatnych rzeczy. Peter nie palił. Kiedyś palił, ale jego tryb życia (i zarobki) nie pozwalały na kontynuowanie tego nałogu. Podniósł ciemne okulary, założył je i przejrzał się w niewielkim lustrze, które było przyklejone taśmą izolacyjną do ściany. A przynajmniej próbował. Tafla lustra pokryta była warstwą brudu różnego pochodzenia. Wyciągnął chusteczkę i rozpoczął czyszczenie lustra. Pomimo dość niechlujnego życia, lusterka w jego ukochanym chopperze były zawsze czyste. Choć sam motor wymagał paru napraw na które z braku środków i części, nie mógł sobie pozwolić. Chopper był jedyną rzeczą o którą dbał przez ostatnie pięć lat. Skończył szorować lustro. Spojrzał na swoje odbicie w lustrze.
Całkiem, całkiem. – pomyślał. W tym momencie taśmy trzymające lusterko nie wytrzymały i lusterko spadło. Choć próbował, mężczyzna nie zdołał go złapać. Obok pojawił się sprzedawca. Ubrany był w brudny kombinezon i czapkę z daszkiem, również brudną. Do kombinezonu przyczepiona była, przekrzywiona, plakietka z imieniem Bob. Twarz jego była skondensowaną wersją całego tego miejsca. Pokryta tłuszczem, pryszczami, siwą brodą i lepiej nie mówić czym jeszcze. W całkowitym milczeniu podniósł lusterko. Nie zważając z tego że jest pokryte pajęczyną pęknięć, wyciągnął gumę do żucia z buzi i przyczepił ją do ściany, a następnie w to miejsce przykleił lusterko. Co dziwne, nie spadło ponownie. Bob wrócił za ladę do klienta. Peter zszokowany tą sceną jeszcze przez chwilę gapił się to na sprzedawcę, to na lusterko. Klient aktualnie stojący przy ladzie, widząc tą scenę, również osłupiał. Grent dojrzał jeszcze w rogu pomieszczenia lodówkę z napojami alkoholowymi, lecz bał się podejść, nie wiadomo co tam mogło go spotkać. Podszedł do kasy. Bob kończył właśnie obsugiwać klienta. Peter był pewien, że ujrzał u klienta woreczek z koką, a u Boba dużą gotówkę w kieszeni. Poczuł falę wściekłości. Szybką ją stłumił, zagryzając przy tym dolną wargę. Miał gdzieś ćpunów, pod warunkiem, że szkodzili sobie, a nie innym. Klient odszedł od lady i skierował się w stronę wyjścia. Peter zapłacił za paliwo i okulary przeciwsłoneczne. Następnie opuścił to miejsce. Wychodząc przeliczył pieniądze. Zostało mu około stu dolarów. Założył nowe okulary.
Lepiej żebym znalazł jutro pracę. – pomyślał i odjechał szukać jakiejś knajpki, gdzie będzie mógł przepić ostatnie pieniądze przed rozpoczęciem nowego życia w Miami.