|
Post by Peter Grent on Jun 6, 2018 9:53:10 GMT 1
Motel „Złoty Świt” znajdował się na 135 ulicy. Był to wąski, 3-piętrowy budynek z wieloma oknami. Ściany budynku zostały pomalowane na żółto, a w każdym oknie było widać żółte lub pomarańczowe zasłony. Przed budynkiem znajdowało się małe skromne podwórko z huśtawką, drzewem i chodnikiem prowadzącym od ulicy do drzwi wejściowych. Nad wejściem widniał neonowy szyld z napisem „Złoty Świt, najlepsze poranki w tej części Miami”. Do budynku przylegał mały garaż. Pomieszczenia są tam małe, ale przytulne. Wnętrze jest utrzymane w pomarańczowo- żółtej kolorystyce i co najważniejsze, jest zadbane. Właścicielką jest młoda wdowa, Donna Marshall.
Była już późna godzina. Peter podjechał pod Motel. W kilku oknach świeciło się światło. Okolica wyglądała na spokojną, motel natomiast na zadbany. Więc się nie wahał i wszedł do środka. Przeszedł przez mały korytarzyk i trafił na recepcję. Nikogo tutaj nie było. Zadzwonił więc małym dzwoneczkiem leżącym na ladzie obok ulotek z atrakcjami dla turystów.
- Już idę, proszę sekundkę poczekać. – usłyszał kobiecy głosy. Skorzystał z okazji i rozejrzał się po pomieszczeniu. W pomieszczeniu znajdował się: wazon ze słonecznikami, dwa brązowe fotele, stolik na którym leżały gazety wątpliwej wiarygodności oraz małe radio, na chwilę obecną wyłączone. Usiadł w fotelu , wziął do ręki jedną z gazet i zaczął czytać nagłówki. „Coraz częstsze strzelaniny!”, „Strzelanina na plaży oraz w pubie. Nigdzie nie jest bezpiecznie!”, „Demon: miejska legenda, czy wymysł miejscowych ćpunów?”, „ Miami Dolphins wygrywają kolejny mecz!”, „Czy w zamach na prezydentów wmiaszały się tajne, rządowe bractwa? Nowe dowody! Tylko u nas.” Peter’a mało obchodziło co się dzieje na świecie. Jednakże chciał osiąść w Miami, więc wypadało mu się czegoś dowiedzieć.
- Dzień dobry. Przepraszam, że musiał Pan czekać. Lodówka się zepsuła... mniejsza o to. Co Pana tu sprowadza? – Głos właścicielki uratował go od lektury tych tanich szmatławców. Była piękną, wysoką brunetką. Grent’a jej uroda nie powaliła, widział już wiele pięknych kobiet i wiedział, że pod piękną maską często czają się obrzydliwe harpie. Nabrał dystansu.
- Pokój dla jednej osoby, na jedną noc z możliwością przedłużenia. – Wyjaśnił.
- Mogę spytać, czemu tak? – Zapytała. Mężczyzna nie miał potrzeby zatajać prawdy. Choć sam nie lubił opowiadać o sobie, to trzymanie niepotrzebnych sekretów też go nie pociągało. Poza tym wypadało być miłym, w końcu rozpoczyna nowe życie.
- Bo mnie nie stać na więcej nocy. Jak będę miał szczęście i znajdę jutro pracę to wtedy przedłużę. Jeśli nie... nie będzie to pierwszy raz jak śpię pod gołym niebem. – Odpowiedział, wymuszając uśmiech. Właścicielka osłupiała. Większość klientów na takie pytania odpowiadało albo wymijająco, albo „Nie twój interes!”. Szok był tym większy, gdyż przybysz wyglądał jej na ten drugi przypadek. Szczerość mężczyzny była czymś niespotykanym w tym przesiąkniętym sekretami i kłamstwami świecie.
-Ro...Rozumiem. Proszę podpisać tu. Jestem Donna. Donna Marshall. Właścicielka. – Rzekła, wyciągając kluczyki do pokoju.
- Tak podejrzewałem. Jestem Peter Grent. – Przedstawił się, wpisując się do księgi gości. Gdy skończył, znikąd pojawiła się mała dziewczynka, na oko 8-letnia.
- Mamo! Widziałaś ten motor przed motelem! Jest taki czadowy! – Wykrzyczała dziewczynka.
- Cicho! Jest późno i goście chcą spać. A poza tym czemu jeszcze nie śpisz? Nie ważne. Przepraszam Pana za kłopot, moja córka, Cassie, jest czasem jak huragan.
- Mamo! Mówiłam ci żebyś mówiła mi Cassandro. – Mówiąc to, dziewczynka zrobiła poważną minę. Wyglądała jak mniejsza wersja matki.
- Odnośnie tego motoru, jest mój, mogę go schować do garażu? Widziałem, że jest obok budynku jeden. – Zapytał, wpatrując się cały czas w dziewczynkę. Jej niewinność wzbudzała w nim dziwne, niepokojące emocje oraz przypominały mu o czymś, co miał nadzieję zapomnieć. Gdy jego żona zginęła, nosiła w swym łonie ich dziecko.
- Oczywi...
- Mamo, mogę zaprowadzić Pana do garażu? Chcę zobaczyć motor z bliska. – Przerwała matce Cassie.
- No dobrze, ale potem masz iść spać. Nie żartuję. – Zgodziła się Pani Marshall. Cassie z uśmiechem wybiegła na zewnątrz. Peter ruszył za nią próbując powstrzymać łzy na myśl, że sam byłby ojcem już kilku letniego dziecka. Nie dał rady. Szczęśliwie dla niego, na zewnątrz panował półmrok. W Miami nigdy nie było całkowicie ciemno. Nie chciał by ktoś ujrzał jego łzy. Dziewczynka otworzyła drzwi od garażu, a mężczyzna wprowadził do niego chopper’a. Cassie patrzyła na niego marzycielskim wzrokiem.
- Będę mogła nim pojeździć? – Zapytała. Dziwne marzenie jak na dziewczynkę. Peter połknął łzy.
- Może... kiedyś. – Sam nie wiedział czemu się zgodził. Przecież praktycznie nie znał tej dziewczynki. Pożegnał się z nią i poszedł do swego pokoju. Jego pokój był, jak cały motel, żółty. W pokoju znajdywało się łóżko, małe radio, mały stolik, krzesełko, łazienka i balkonik. Zdjął spodnie, kurtkę i koszulkę, a następnie się położył. Zanim zasnął, rozmyślał nad wydarzeniami, które odebrały mu żonę i nienarodzone dziecko.
|
|
|
Post by Peter Grent on Jun 7, 2018 22:04:07 GMT 1
Obudził się. A co ważniejsze, wyspał się. Dawno nie spał w tak wygodnym łóżku. Pierwsze co zrobił to odsłonił zasłony. Przed oczami miał najpiękniejszy wschód słońca jaki kiedykolwiek widział. Zmróżył oczy. Już rozumiał czemu zawdzięcza swą nazwę motel. Przez chwilkę rozkoszował się widokiem. Miał pokój na drugim piętrze, więc złote promienie słońca bez problemu oświetlały pomieszczenie. Poczuł coś dziwnego. Była to, jak by to powiedziała jego zmarła żona, pozytywna energia.
- Możesz być dumna, spełniłem nasze marzenie. Osiądę w Miami. Szkoda tylko, że bez ciebie. – Wziął głeboki oddech i poszedł się umyć. Gdy się umył, spojrzał w lustro. Następnie wyrównał zarost nożyczkami. Nie przyjmą go do pracy, gdy będzie wyglądał jak obwieś. W trakcie ubierania zauważył, że jego skórzana kurtka jest brudna i ma kilka dziur. Postanowił ją pozszywać i wyczyścić pod wieczór. Zszedł do recepcji. Nikogo tam nie było. Zauważył lekko uchylone drzwi. Z za nich dochodziły jakieś podejrzane dźwięki. Serce podskoczyło mu do gardła. Co jeśli ktoś się włamał? Jakiś złodziej albo gorzej. Postanowił to sprawdzić. Wszedł do środka. Znajdował się w małym, przytulnym mieszkanku. W pokoju stały dwie szafy, stolik i dwa fotele. Przedmiotami leżącymi na stoliku były: grzebień, kredki i kartki, lampka oraz zdjęcie. Oprawione w drewnianą ramkę zdjęcie, przedstawiało właścicielkę, jej córkę oraz jakiegoś faceta, prawdopodobnie męża. Zajrzał do kuchni. Znalazł tam źródło dźwięków. Kamień spadł mu z serca, to tylko Donna grzebała w instalacji chłodzącej lodówki. Dzień wcześniej wspominała coś o zepsutej lodówce. Znał się na różnych sprzętach, więc mógł to naprawić.
- Mogę pomóc? – Zapytał. Kobieta podskoczyła.
- Jezus Maria! Przestraszył mnie pan. Nie grzecznie wchodzić do czyjegoś mieszkania bez pozwolenia! – Pani Marshall spojrzała się na Peter’a z wyrzutem.
- Przepraszam. Ujrzałem otwarte drzwi i usłyszałem dziwne dźwięki. Musiałem sprawdzić czy wszystko w porządku. – Wytłumaczył się.
- Pewnie Cassie wychodząc do szkoły nie zamknęła drzwi. Wybaczę panu, jeśli umie pan naprawiać lodówki. - Rzekła z przekąsem.
- Lodówki i wiele, wiele więcej. – Peter spojrzał do wnętrza lodówki. Po chwili wziął leżące na blacie kuchennym narzędzia i po paru minutach lodówka była już gotowa do użytku.
- Gotowe. – Pochwalił się.
- Dziękuję... i przepraszam że na pana nakrzyczałam. Napije się pan kawy? – Zaproponowała Donna.
- Nie, dziękuję. Może później. Zaraz wychodzę w poszukiwaniu pracy. – Odmówił.
- Jeśli zgodził by się pan na naprawę jeszcze paru rzeczy, mogłabym obniżyć panu cenę noclegu o połowę. – Zaoferowała kobieta.
- Dobry deal. Naprawię te rzeczy jak wrócę. Miłego dnia życzę. – Skierował się w stronę wyjścia.
- Do widzenia. – Powiedziała odprowadzając go wzrokiem. Peter wyszedł z budynku. Wyciągnął chopper’a z garażu. Dopiero teraz zwrócił uwagę, że nikt w tym garażu nie sprzątał od dłuższego czasu. Porozrzucane sprzęty i narzędzia tworzyły tam nieopisany chaos. Postanowił, że potem spyta się właścicielki, czy pozwoli mu zaopiekować się garażem. Wsiadł na swój motor i odjechał.
|
|
|
Post by Peter Grent on Jun 9, 2018 18:15:49 GMT 1
Peter wrócił do Motelu. Zanim skierował się do swego pokoju, poszedł zapłacić czynsz za cały miesiąc. Na polecenie Donny naprawił lampkę nocną w innym pokoju. - Będę mógł zająć się garażem? Posprzątam w nim. – Spytał, gdy skończył zajmować się lampką. - Czemu nie. Długo zamierzasz tu zostać? – Zaciekawiła się Donna. - Jeśli nasza umowa o mniejszym czynszu w zamian za naprawianie tego i tamtego będzie nadal obowiązywać... to jak najdłużej. – Odpowiedział. Było mu to na rękę. Motel był niedrogi, a ze zniżką był wystarczająco tani by zamieszkać tu na stałę. - Cassie będzie zadowolona. Mówiła, że obiecałeś jej przejażdżkę motorem. Wiesz, że nie mogę jej pozwolić na takie coś? – Spojrzała się na niego krytycznie. - Spokojnie. Skombinuję jej kask, a poza tym będę jechał bardzo powoli. – Całkowicie zapomniał o tej obietnicy. Trzeba było wtedy odmówić. Nie miał jednak serca by łamać obietnicę daną dziecku. - Zastanowię się. Dobranoc. – Pożegnała się. Peter skierował się w stronę swego pokoju. Gdy się w nim znalazł, wziął się za cerowanie i wyczyszczenie kurtki. Wypadły z niej okulary przeciwsłoneczne, które kupił na stacji benzynowej. Je też wyczyścił, następnie wziął prysznic i poszedł spać. Zanim nadszedł sen, myśli jego krążyły wokół przyszłych dni. Dawno nie były tak obiecujące jak teraz.
|
|
|
Post by Peter Grent on Jun 10, 2018 17:11:30 GMT 1
Peter wstał dużo wcześniej by dokonać przeglądu swego Chopper’a. Szybko się ubrał i ruszył do garażu. Przechodząc obok recepcji usłyszał rozmowę przygotowującej się do wyjścia do szkoły, Cassie z matką. - Mamo, mogę pójść za kilka dni do kina? – Zapytała Cassie. - Oczywiście. Jak tylko odrobisz lekcje. Na jaki film? - Na maraton filmów John’a Carpenter’a. – Odpowiedziała na pytanie matki Cassie. - Co? Przecież jesteś za mała! Nie możesz iść. – Wpadła w furię Donna. - Moi koledzy już oglądali filmy Carpenter’a. Czemu ja nie mogę? - Nie dyskutuj Cassandro! Bo dostaniesz szlaban. Jesteś za mała i koniec. - Ale mamoooooo... – Peter nie słyszał dalszej części rozmowy, gdyż był już na zewnątrz. Przez jego styl życia nie widywał filmów od kilku lat. Musiał to zmienić. Miał dużo do nadrobienia. Gdy tylko otworzył garaż, wziął się za przegląd swego pojazdu. Był w całkiem dobrym stanie. Trzeba było tylko wyczyścić go z rdzy i zaschniętego błota. Narzędzia były porozrzucane po garażu więc nie musiał się martwić o ich brak. Czyścił właśnie stelaż, gdy jego dłoń powędrowała do dykretnej, metalowej skrytki znajdującej się pod siedzeniem. Wyciągnął z niej stary rewolwer. Broń, którą ojciec mu zostawił, zanim pojechał walczyć z Ruskimi Ścierwami. Broń, której używał gdy organizował bunt przeciwko gangsterom w rodzinnym miasteczku. Wspomnienia zaczęły napływać wielkim strumieniem. Rzeź jaka miała wtedy miejsce stanęła ponownie mu przed oczami. Jego sąsiedzi, martwi. Jego znajomi, martwi. Jego ukochana, martwa. Zaczął się trząść. Czuł jednocześnie wielki gniew oraz smutek. Zacisnął zęby oraz pięści. Poczekał parę minut, by dojść do siebie. Następnie schował rewolwer do skrytki. Mam nadzieję więcej ciebie nie użyć. – Pomyślał. Dokończył konserwację pojazdu i pojechał do pracy.
|
|
|
Post by Peter Grent on Jun 12, 2018 20:45:10 GMT 1
Peter po spędzeniu kilku dni skupiając się wyłącznie na pracy miał w końcu czas by wypocząć. Zanim poszedł spać wpadł pogadać z Donną. - Mam wolne dwa dni. Planuję pójść do kina. Wiesz może gdzie jest tu kino? – zapytał. - Jak chcesz pooglądać jakieś filmy to mogę ci pożyczyć kilka kaset. Na strychu mamy odtwarzać i telewizor. Kiedyś oglądaliśmy rodzinnie tam filmy, zanim mój mąż... zmarł. – w oczach Donny pojawiły się łzy. - Przepraszam, nie wiedziałem. – położył rękę na jej ramieniu. Nie pytał o szczegóły. Wiedział, że nie warto ruszać starych ran. Bardzo dobrze to wiedział. Gdy Donna uspokoiła się, wrócił do swojego pokoju. Umył się i poszedł spać. Zanim zasnął rozmyślał o tym co będzie robić w wolnym czasie.
Następnego dnia, zaraz po wstaniu, zjadł śniadanie składające się z kilku bułek i soku. Kupił je w okolicznym sklepiku. Rozwinął mapę, którą dostał od Barmanki w „Bonilvio”. Poszukał plaży. Znalazł i zaznaczył ją długopisem. Założył okulary przeciwsłoneczne i ruszył w stronę plaży.
|
|
|
Post by Peter Grent on Jun 12, 2018 22:41:03 GMT 1
Peter wrócił do motelu. Wchodząc spotkał Cassie. - Dzień dobry! Jak się pan miewa? – przywitała się w typowy dla niej, głośny sposób. Peter się uśmiechnął, coraz bardziej lubił tą małą dziewczynkę. - Witaj Cassandro. Dobrze, wracam właśnie z plaży. - Mama mówiła, że będziesz oglądać filmy na strychu. Też mogę? – zapytała. Peter planował zrobić seans na następny dzień. Ale nie mógł odmówić Cassie. - Dobrze, prowadź. – Cassie promieniująca szczęściem ruszyła biegiem schodami na strych. Peter próbował ją dogonić, bezskutecznie. W pewnym momencie obraz mu się zamazał. Stracił przytomność.
Pierwszy widokiem jaki zobaczył gdy otworzył oczy była zaniepokojona twarz Cassie. W dłoni trzymała szklankę wody. - Dobrze się pan czuje? Przyniosłam wody. – podała mężczyźnie szklankę. - Teraz już dobrze. Pewnie od nadmiaru słońca zasłabłem. Jak długo byłem nieprzytomny? – zapytał. - Trzy minuty. Zadzwonić po lekarza? - Już mi naprawdę dobrze, nie trzeba. To co, idziemy na film? – skłamał. Czuł się fatalnie. Szczęśliwie dla niego, szybko dochodził do siebie. Kiedyś odwiedzi lekarza, ale jeszcze nie dziś. Cassie ucieszyła się i powoli, zerkając co chwila na Peter’a, ruszyła na strych. Wbrew pozorom nie było tam bałaganu. Gdyby nie gruba warstwa kurzu, można by pomyśleć, że ledwie wczoraj, ktoś tu był. Strych dzielił się na dwie części. W jednej były przetrzymywane stare kartony i parę sprzętów oraz mebli. Natomiast w drugiej znajdowały się: telewizor, szafeczki z kasetami VHS i krzesła. Pozwolił Cassie wybrać film. Oglądali „Gwiezdne Wojny: Imperium Kontratakuje” George’a Lucas’a. Cassie wpatrywała się w ekran prawie bez żadnego mrugnięcia. Peter był w szoku widząc efekty specjalne wykorzystywane w filmach. Po filmie obiecał Cassie, że niedługo obejrzą następną część. Odprowadził ją do matki. Donna właśnie odbierała telefon. - Panie Grent, to do pana. – oznajmiła i podała mu słuchawkę. - Słucham? – przyłożył słuchawkę do ucha. - Peter, synku. Jest sprawa. Właśnie dzwonił Franky, rozchorował się i nie może przyjść do pracy. Nie miałbyś nic przciwko wcześniejszemu powrotowi do pracy? Dam ci premię. – wyjaśnił Gary. Peter’owi nie uśmiechało się wracać do pracy. Zaplanował jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Jednakże, wizja premii dobrze oddziałowywała na wyobraźnię. Kątem oka zauważył, że Donna kazała Cassie iść spać. - Dobrze. Jutro będę w pracy. – zgodził się, choć był tym trochę zirytowany. Pożegnał się z Donną i poszedł spać.
Z samego rana wyjechał do pracy.
|
|
|
Post by Peter Grent on Jun 18, 2018 7:00:09 GMT 1
Peter z trudem dotarł do swego pokoju. Zmęczenie robiło z jego umysłu i ciała miazgę. Dziękował Bogu, że warsztat miał drugiego pracownika. Zdjął z siebie ubrania i rzucił się na łóżko. Nie myślał nawet o zjedzeniu kolacji, czy umyciu się. Pogrążył się w krainę snów w ciągu kilku sekund. Śnił.
______________
Stał w dużym pomieszczeniu. Bogato udekorowanym. Światła były przytłumione... i miały krwawo-różowy kolor. Natomiast podłogi nie było widać. Była przykryta warstwą ludzkich ciał. Wszystkie były rozszarpane. Jednemu ciału brakowało nogi, drugiemu brakowało głowy, a jeszcze inny miał wnętrzności wyciągnięte na zewnątrz przez dużą dziurę w brzuchu. Był przerażony. Szybko wybiegł z pokoju. Trafił do długiego i wąskiego korytarza utrzymanego w podobnym stylu co pokój. Tu też były ciała. Stanął na chwilę. Zorientował się, że ze strachu wstrzymywał powietrze. Wypuścił je i ponownie wciągnął. Zaksztusił się smrodem krwi i zgniłych ciał. Zebrał w sobie odwagę i ruszył przed siebie starając się nie nadepnąć na żadne truchła. W pewnym momencie przewrócił się. Upadł twarzą w rozpruty brzuch jakiegoś mężczyzny. Zwymiotował na niego. Cały był umazany krwią. Powoli wstał. Jego ręce dziwnie wyglądały. Były pokryte gęstymi włosami, a palce kończyły się dużymi pazurami. Spanikował. Zaczął biec nie zważając na to że deptał po ludziach. Dotarł do drzwi. Otworzył je i zatrzasnął. Był w przestronnej łazience. Tu nie było już ciał. Światło było neonowo-niebieskie. Podszedł do znajdującego się tam, lustra. W nim nie zobaczył swej twarzy. Zobaczył głowę wilka.
_______________
Obudził się z krzykiem. Szybko wbiegł do łazienki i zwymiotował. Gdy skończył podszedł do lustra. Z ulgą stwierdził, że wszystko jest w porządku. Nie miał głowy lub rąk wilka. Ogarnął się i spojrzał na zegarek. Był środek nocy. Jednak nie był w stanie dalej spać. Wyszedł z motelu. Skierował się do garażu. Zaczął porządkować bałagan. Wśród wielu narzędzi znalazł maszynę do obrabiania metalu. Znalazł też kilka kawałków metalu. Postanowił, spróbować coś z nich zrobić. Nie zdążył. Ponownie zasnął.
|
|
|
Post by Peter Grent on Jun 19, 2018 9:14:02 GMT 1
Obudził się. Podniósł głowę ze stołu. Słabo pamiętał czemu jest w warsztacie. Sen, który miał w nocy też mocno zamazywał mu się w pamięci. Na stole ujrzał częściowo uformowany kawałek metalu. Przypominał maskę. Przypatrywał się niej przez 10 minut przeszukując dziury w pamięci w poszukiwaniu tropów mogących pomóc mu zrozumieć po co tworzył tą maskę. Nie udało mu się. Ze wściekłością zrzucił wszystko ze stołu. Przez chwilę panikował. Uznał że będzie się tym martwił później. Następnie poszedł szykować się do pracy. Gdy był gotowy, wyjechał.
|
|
|
Post by Peter Grent on Jun 20, 2018 7:40:50 GMT 1
Pierwsze co zrobił po dojechaniu do motelu to znalezienie mapy, którą dostał kiedyś od barmanki. Wyszukał na niej miejsce gdzie swą melinę miał gang oraz miejsce gdzie znajdował się sklep z bronią. Przeliczył swoje pieniądze. Nie stać go było na jakieś duże spluwy. Chyba, że zastawi coś w lombardzie. Albo pożyczy pieniądze od jakiegoś typa z jakiegoś brudnego miejsca. Zobaczy się na miejscu. Adrenalina przestała płynąć w jego żyłach, zostawiając po sobie tylko zmęczenie. Wiedząc, że zmęczony nie da rady podejmować logicznych decyzji oraz stawiać czoła gangsterom, postanowił pójść spać. Znowu śnił.
_________________
Był ponownie w tym samym pokoju. Światło było tym razem fioletowe i jeszcze bardziej przytłumione. Ale niektóre ciała jeszcze się ruszały. Podszedł do najbliższej żyjącej postaci. - Kim jesteś? – zapytał umierającego. - Wbiłeś tutaj. Zabiłeś nas wszystkich nawet nie wiedząc kim jesteśmy. A teraz o to pytasz?! Typowy z ciebie mściciel. – wychrypiał. Peter chciał spróbować go opatrzyć, ale po kilku sekundach nie było to konieczne. Mężczyzna nie żył. Podszedł do kolejnego żyjącego. - Kolejny zamaskowany mściciel?! Mamy was dość. Po was ulice spływają krwią. – odpowiedziała umierająca kobieta. Nie miała obu nóg i jednej dłoni. Peter chwycił ją i próbował ją wygodnie położyć. - Jeszcze nic nie zrobiłem. Nie jestem żadnym mścicielem. Kim wy wszyscy jesteście? – zapytał. - Jesteśmy tymi, których zabiłeś. - Ja was nie zabiłem! – w gniewie potrząsnął nią. Ona zakaszlała krwią i zmarła. Peter’owi zaczęły lecieć łzy. Po chwili zaczął iść dalej szukając rannych. Dotarł do przestronnego gabinetu. W fotelu siedział facet w białym garniturze. - Wiesz kim jestem? – zapytał. - Nie wiem. Co tu się stało? Czemu oni obwiniają mnie o tą rzeź?! – zapytał z rozpaczą Peter. - Ty ich zabiłeś. Część z nich bezpośrednio, a część pośrednio. - Jak to, pośrednio? - Poprzez mnie. Dzięki tobie. Zabiłeś ich moimi rękoma, pierdolony mścicielu! Nie masz odwagi nawet ściągnąć maski i pokazać swą prawdziwą twarz! – mówiąc to wskazał palcem na Peter’a. Twarz jego wykrzywiał demoniczny grymas. - Kłamstwa! – krzyknął Peter i rzucił się na mężczyznę. Zanim jednak zdołał go dopaść, światło zgasło na ułamek sekundy. Gdy znowu się włączyło mężczyzna był martwy. Jego biały garnitur był pokryty plamami krwi. W wielu miejscach. Na ścianie, nad fotelem w którym siedział mężczyzna był napis. Napisany świeżą krwią. „Zabijesz ich wszystkich. Pośrednio i bezpośrednio.” Patrzył się na krwawy napis, a przed oczami stanęły mu przed oczami ofiary mafii w rodzinnym miasteczku. Zaczął się zastanawiać co by było, gdyby nie rozpoczął wtedy buntu przeciwko mafii. Rozmyślania przerwało uczucie, że jest obserwowany. Kątem oka dostrzegł postać stojącą niedaleko niego. Tajemnicza postać miała coś dziwnego z twarzą, jakby miał maskę w czerwonym kolorze i o dziwnych kształtach. Nie zdążył się przyjrzeć, gdyż światło znowu na ułamek sekundy zgasło, a postaci już tam nie było. Było natomiast lustro. W lustrze odbijał się tylko Peter. Ze zdziwieniem zauważył na swej głowie maskę. Maskę charakteryzowaną na głowę wilka. Całe ciało, razem z maską, było we krwi. Na ramie lustra było wypisane krwią „Tym teraz jesteś”. Krew była wszędzie.
________________
Obudził się. Tym razem pamiętał swój sen. Jednak nie rozmyślał nad nim. Czuł tylko chłodną determinację. Wszedł do garażu. Zaczął szukać metalowej maski, którą próbował zrobić poprzedniej nocy. Teraz wiedział jak ma ją wykończyć. Nie zwlekając zaczął ją obrabiać. Po godzinie skończył. Maska była stylizowana na kształt głowy wilka. Teraz był gotowy. Schował ją pod kurtkę i wyszedł. Wychodząc napotkał Cassie. - Panie Grent, będzie pan oglądał film dzisiaj? Obejrzymy może Terminatora? – zapytała dziewczynka. Peter ukląkł przed nią i położył rękę na jej ramieniu. - Cassandro. Przez najbliższe dwa dni będę musiał zrobić niebezpieczną rzecz. Mogę zostać ciężko ranny, a nawet mogę zginąć. Jednak jeśli przeżyję... zrobimy cały maraton filmowy i dam ci pojeździć ze mną motorem. - Ale ja nie chcę, żeby pan zginął jak mój ojciec. Nie chcę! – zaczęła płakać. - Nie chcę, ale muszę to zrobić Cassie. Obiecaj, że nie powiesz o tej rozmowie mamie. – dziewczynka przytuliła go. - Nie powiem. – rzekła przez łzy. Peter jeszcze przez chwilę obejmował dziewczynkę zanim wstał i wsiadł na chopper’a. Odjechał w stronę sklepu z bronią.
|
|
|
Post by Peter Grent on Jun 25, 2018 7:28:54 GMT 1
Peter obudził się w swoim pokoju w Motelu. Najwyraźniej tajemniczy mężczyzna przeniósł go, gdy spał. Rozejrzał się po pokoju. Był posprzątany, a jego ubrania były wyprane i wyprasowane na krześle obok. Leżała tam też torba w którą tajemniczy mężczyzna zapakował broń i maskę Peter’a. Ból nie był już, tak mocny jak wcześniej, ale nadal będzie musiał posiedzieć w łóżku kilka dni. W pokoju nie było zegara, a okno było zasłonięte, więc nie był w stanie ustalić godziny. Po jakimś czasie przyszła do niego Donna. - W co ty się wpakowałeś!? Jakiś mężczyzna dzwoni, że miałeś wypadek i bym nie dzwoniła na policję. Jak zaczęłam zadawać pytania, groził mi, a później przynieśli ciebie w takim stanie! Jeszcze ta torba, którą kazali mi nie otwierać. Co się stało, cholera? – rozpłakała się kobieta. Peter nie mógł jej powiedzieć. Nie tylko dlatego, że tajemniczy mężczyzna tak kazał. Nie chciał wplątywać niewinnej kobiety w tak niebezpieczną sytuację. - Miałem wypadek, nic poważnego. – skłamał. - Jasne. A warsztat spłonął, bo zapomniałeś wyłączyć piekarnik. Dobrze ci radzę, skończ mieszać się w niebezpieczne sprawy, zanim będzie za późno. Wyrzuciłabym cię z motelu, ale Cassie cię lubi i zaczyna traktować cię jak ojca. Jeśli ci na niej zależy... przestaniesz zadawać się z tymi tajemniczymi i niebezpiecznymi mężczyznami. – następnie właścicielka wyszła z pokoju. - Gdyby to było takie proste. – powiedział cicho, bardziej do siebie niż do nieobecnej już kobiety. Za oknem ciemniało, więc Peter zamknął oczy i próbował zasnąć.
|
|
|
Post by Peter Grent on Jun 28, 2018 9:18:44 GMT 1
Peter usiadł na łóżku. Mijał kolejny ranek, gdy był uwięziony w łóżku przez ranę na ramieniu. Minęło kilka długich dni odkąd został postrzelony w strzelaninie na niedokończonym promie wycieczkowym. Nie tym razem – pomyślał i spróbował wstać. Tym razem mu się udało. Ból był coraz słabszy. Ręką mógł już prawie normalnie ruszać. Podszedł do stoliczka, gdzie leżała wczorajsza kawa i gazeta. Oba przyniesione przez Cassie. Wziął łyk zimnej kawy, wykrzywił się i zaczął czytać. Z gazety dowiedział się: że policja obwinia o pożar promu gang, a jakiś pijaczyna widział wilkołaka na miejscu zbrodni (oczywiście, został uznany przez prasę za szalonego). Było jednak coś, co nie dawało mu spokoju. Nie odnaleziono jego motoru. Więc, co się z nim stało? Pytał Donnę o to czy tajemniczy mężczyźni wspominali coś o motorze, lecz ona nic nie wiedziała o tym. Prawdopodobnie został skradziony przez jakąś szajkę młodych złodziejów. Cóż, teraz będzie musiał korzystać z taksówek i busów. Chodzenie szło mu coraz lepiej, więc postanowił zejść do recepcji. Gdy powoli doczłapał się na dół, spotkał Cassie i Donnę. Przywitał się. Cassie wkrótce wyszła do szkoły, więc Peter i Donna zostali sami. - Możesz już chodzić? Dobrze, teraz zacznił szukać pracy. – powiedziała z irytacją. - Jeszcze raz przepraszam. – rzekł z pokorą w głosie. Zależało mu na niej. W tym momencie zaczął dzwonić telefon. Donna szarpnęła za słuchawkę i zaczęła rozmowę. Peter czekał, aż ta skończy, by móc zadać jej kilka pytań. Donna coraz intensywnie reagowała na informacje przekazywane jej przez rozmówcę. W pewnym momencie rzuciła słuchawkę, padła na kolana i zaczęła płakać. Peter podszedł do niej i zdrową ręką objął ją. - Co się stało? – zapytał. - Mój brat... wyszedł z więzienia. - To chyba dobrze? - Nie! To on zabił mojego męża! Mój starszy brat, John Wolf, jest psychopatą. – Wyjaśniła. Peter nie wiedział kim był John Wolf, ale miał zamiar się przygotować na ewentualne spotkanie z nim. Gdy Donna ochłonęła, wypytał ją o brata. Dowiedział się, że John Wolf był szefem małego, ale bardzo brutalnego gangu. O zbrodniach jakie popełnił było głośno w całym Miami. Został złapany przez odział antyterrorystyczny na kilka lat przed pojawieniem się zamaskowanych mścicieli. Szybko został uznany przez psychologów sądowych za psychicznie chorego. Męża Donny zabił w gniewie, dlatego że nie chcieli go na urodzinach Cassie. Po usłyszeniu o zbrodniach brata Donny, Peter wpadł w niepokój. Jeśli przyjedzie on do motelu... będzie się działo.
|
|
|
Post by Peter Grent on Jul 1, 2018 9:22:10 GMT 1
Peter czekał na rozwój wydarzeń. Siedział w garażu czyszcząc broń. W końcu się stało. Pod motel przyjechał samochód. W samochodzie siedziało trzech mężczyzn, ale wyszedł tylko jeden. Miał on biały garnitur, czarne włosy i uśmiechniętą twarz. Nie był to jednak wesoły czy miły uśmiech. Był to uśmiech drapieżnika, który zamierza zaatakować nieświadomą jego obecności ofiarę. Nie miał pewności, czy tym mężczyzną był John Wolf, więc gdy przybysz wszedł do budynku, Peter schował broń pod kurtkę i zaczął go śledzić. Przystanął przy drzwiach i nasłuchiwał. - Precz! Wynoś się! - był to głos Donny. - Skąd ta niechęć do brata? Nie odwiedziłaś mnie w więzieniu, a teraz nawet nie przytulisz mnie na powitanie? Według prawa jestem zresocjalizowany, siostrzyczko. - Ty wiesz, czemu cię nienawidzę. Zabiłeś mojego męża! Jesteś cholernym psychopatą! – Donna zaczęła płakać mówiąc to. - Nie chciał mnie na urodzinach twojej córki, awanturował się, mógł mi zrobić krzywdę, broniłem się. Właśnie, gdzie jest Cassie? Chciałbym się przywitać. – rzekł John niewinnym głosem. - Zabraniam ci! Puszczaj mnie! – usłyszał szarpaninę. Nie wiedział co było potem, gdyż ktoś złapał go i rzucił na trawnik. Byli to pozostali mężczyźni z samochodu. Jeden z nich miał twarz całą w bliznach, a drugi miał fioletowego irokeza. - Nie ładnie tak podsłuchiwać. Zwłaszcza jak jest to spotkanie rodzinne. Buźka, zawiadom szefa. – Irokez rzucił polecenie do mężczyzny z bliznami. Ten odszedł w stronę budynku. Peter skorzystał z tego, że został mu jeden przeciwnik i szybkim ruchem wyjął rewolwer. Nie zdążył wycelować, gdy Irokez przydepnął mu dłoń z bronią do ziemi. - Widzę, że mamy tu gościa z charakterkiem. Jak się cieszę, będzie zabawa. – w tym momencie z budynku wyszedł John Wolf, Buźka i Donna (przytrzymywana przez Buźkę, miała ślad po uderzeniu na policzku). - A kogo my tu mamy? Kultura wymaga byś się przedstawił! – rzucił John. - Nie twój interes, skurwysynu! Wypuść ją! – wykrzyczal Peter, a następnie został skopany przez Irokeza. - O ho ho. Ktoś tu ma problem ze słownictwem. A co gorsza, przeszkadzasz w odbudowywaniu relacji rodzinnych. Jakoś trzeba cię ukarać. Co powiesz na... O, wyłupiemy ci oczy, albo będziemy cię przypiekać gorącym metalowym prętem... hehehe. – przemówił John. Irokez także się zaśmiał. Pozwoliło to Peterowi obluzować dłoń spod jego buta i wystrzelić w stronę przeciwnika. Następnie szybko wstał i skierował rewolwer w stronę John’a. Wolf również wyciągał broń i kierował ją w stronę Grent’a. Obaj wystrzelili w podobnym czasie... i obaj trafili Donnę, która rzuciła się pomiędzy nich by ratować Peter’a. Nastąpiła chwila ciszy, gdy kobieta padła na ziemię. Peter padł na kolana, a z ręki wypadł mu rewolwer. Natomiast, John chwycił się za głowę. Nagle z budynku wybiegła Cassie. Podbiegła do martwej matki. Płakała. John otrząsnął się z zaskoczenia i podszedł powoli do Peter’a. Na jego twarzy malowała się wściekłość. - Obwiniam o to ciebie. – rzekł i zaczął bić Peter’a. On nie miał jednak siły się bronić. Zabił kolejną osobę, którą kochał. Tym razem zrobił to bezpośrednio, kulą z własnego rewolweru. Ból fizyczny zadawany przez kopnięcia John’a był równy rozpaczy po zamordowaniu Donny. Był ledwo przytomny, gdy John przestał go bić. Ledwo widział jak Buźka i John zabierają siłą Cassie do samochodu. Nie mógł nic zrobić, znowu zawiódł.
|
|
|
Post by Rachel Williams on Jul 4, 2018 0:20:59 GMT 1
Rachel wstała tego dnia późno. Szła właśnie na zakupy, humor średnio jej dopisywał. Miała inne sprawy na głowie, ale jej ostatnia rozmowa z motocyklistą w klubie siedziała nieprzyjemnie z tyłu głowy, nie dając o sobie zapomnieć. Była jednym wielkim nieporozumieniem, ale z drugiej strony czemu miałaby się tym przejmować? Ledwo go znała, a skoro zaprezentował sobą takie zachowanie i potraktował ją niemal jak wroga - a przynajmniej Rachel tak to odczuła - to trudno. W świetle rzuconego przez mężczyznę stwierdzenia mogła przypuszczać, że pewnie już nie wróci do klubu. W Miami było tysiące miejsc, w których można się czegoś napić. Mijając motel dostrzegła, że ktoś przed nim leży. Może pijany, pomyślała. Dopiero po chwili dostrzegła dwie kolejne osoby oraz roztaczającą się wokół nich czerwoną posokę. - O Boże... - szepnęła, po czym podbiegła bliżej, wodząc wzrokiem po okolicy. Przyjrzała się leżącym przed motelem trzem ciało z bliska. Jej oddech stał się szybki. Przez chwilę nie wiedziała, co ma robić, lecz szybko ochłonęła - powinna się w pierwszej kolejności upewnić, że nie da się któremuś z nich pomóc. Obróciła delikatnie kobietę na plecy - jej klatka piersiowa została podziurawiona przez dwa pociski, jeden obok drugiego. Zaużywszy, gdzie trafiły, wiedziała już, że kobieta nie żyje, ale mimo tego sprawdziła jej puls. Potwierdziło to tylko jej przypuszczenia. Drugą osobą był jakiś mężczyzna z fioletowym irokezem, także postrzelony. Jego obrażenia nie były tak poważne, ale i u niego Rachel nie wyczuła pulsu - musiał się wykrwawić. Dziewczyna uświadomiła sobie w tym momencie, że cokolwiek się tu stało, musiało mieć miejsce już jakiś czas temu. Zdawało się jednak, że nikt w całej okolicy na to nie zareagował. A może policja i karetka jechały tak długo? Następnie podeszła do trzeciej osoby. Przyklękła przy mężczyźnie; jej ręce trzęsły się, przez co nie mogła sprawdzić pulsu. Zacisnęła dłonie i zamknęła na chwilę oczy, po czym wzięła kilka głębokich wdechów. Ręce przestały drgać, a widząc to przystawiła dwa palce lewej ręki do szyi mężczyzny. Nie widać było na nim postrzału, tak jak w przypadku dwóch pozostałych ofiar, ale jasne z miejsca było widać, że ktoś go dotkliwie pobił. Co tu się wydarzyło? Rachel niemal z zaskoczeniem stwierdziła, że facet ma puls. Nie był on najmocniejszy, ale to nie było ważne. Liczył się jedynie fakt, że żył i można było mu pomóc. Potrząsnęła mężczyzną, najpierw delikatnie, potem mocniej. - Proszę pana? Słyszy mnie pan? - zapytała z nadzieją, że ten jej odpowie.
|
|
|
Post by Peter Grent on Jul 4, 2018 8:49:51 GMT 1
Peter lekko otworzył oczy. Nie były to jednak oczy osoby w pełni przytomnej. Były to oczy osoby leżącej w jakiejś chorobie, otwarte, ale niewidzące. Próbował coś powiedzieć. - Ona nie żyje, zabita przezkhekhe... gnojekhekhe... – po chwili jego oczy skierowały się na kobietę, dostrzegł ją. Przypomniał sobie o czymś jeszcze istotniejszym niż śmierć właścicielki motelu. Zaczął się szamotać, jakby chciał ruszyć by dorwać swych oprawców. Jedną rękę skierował w stronę leżącego w trawie rewolweru. Był jednak zbyt osłabiony by go dosięgnąć. - Porwali ją. Skurwysyny ją porwali...khekhe potrzebuję mojej torby, przynieś mi torbę, porwali Cassie. Muszę ją ratowkhekhe... Cassie... – majaczył tak przez chwilę, do momentu, aż z utraty sił stracił ponownie przytomność.
|
|
|
Post by Rachel Williams on Jul 4, 2018 9:47:13 GMT 1
Patrzyła na mężczyznę, z początku nie rozumiejąc jego słów. Dopiero, gdy stracił przytomność dotarło do niej, że mówił o jakimś porwaniu. Spojrzała z niepokojem w biegnącą obok ulicę - ciągnęła się ona niemal po horyzont, pusta i cicha. Jednego była pewna - z tym gościem, kimkolwiek był, było źle. Sądząc po tym, jak wyglądał na zewnątrz, można było spodziewać się także obrażeń wewnętrznych. Szpital był jednak za daleko, a instynkt podpowiadał kobiecie, że jegomość i tak nie chciałby się tam znaleźć. Z trudem spróbowała go podnieść - nie była specjalnie silną osobą, ale znała za to parę chwytów pozwalających poradzić sobie w podobnych sytuacjach. Po chwili była już w stanie go przeciągnąć w bezpiecznie miejsce, ale w tym momencie się zatrzymała. No właśnie, czyli gdzie? Nie znała w okolicy niemal nikogo, a tym bardziej osoby, która mogłaby zaoferować od siebie pomoc. Tak naprawdę jedyną lokacją, która przychodziła jej do głowy był jej własny... Westchnęła. Podjęła decyzję i modliła się w duchu, by ta okazała się słuszna. Zawlokła nieprzytomnego rannego na drugą stronę ulicy, a potem dalej, po chodniku, aż kilka ulic później trafiła do swojego domu. Swojej oazy.
|
|
|
Post by Rachel Williams on Jul 5, 2018 10:40:33 GMT 1
Po opatrzeniu mężczyzny i usytuowaniu go w garażu, kobieta wróciła do motelu w celu zabrania z niego jakiejś torby, o której mówił poszkodowany. Jeszcze zanim do niego dotarła usłyszała w oddali charakterystyczny dźwięk zmierzających na miejsce wozów policyjnych oraz karetek. Ktoś najwyraźniej w końcu zdecydował się powiadomić odpowiednie służby. Musiała się spieszyć. Oba ciała leżały przed motelem tak, jak poprzednio. Ominęła je i skierowała się w stronę otwartych na oścież drzwi wejściowych. Wewnątrz już na korytarzu natrafiła na poprzewracane rzeczy, jak gdyby miała tu miejsce jakaś szarpanina. Czas był jednak luksusem na który nie mogła sobie pozwolić - skierowała się więc od razu na piętro i zaczęła przeczesywać pokoje. W ciągu kilkunastu sekund odnalazła ten właściwy. W środku, na łóżku faktycznie leżała jakaś torba. A więc facet nie kłamał... Rachel podeszła do niej z wolna i na chwilę się zatrzymała. Wyciągnęła w jej stronę rękę. Tymczasem, zaledwie kilka ulic dalej w stronę motelu pędziły radiowozy na sygnale, a wraz z nimi pojedyncza karetka i wóz straży pożarnej. Funkcjonariusze zatrzymali pojazdy przed wejściem do motelu. Lekarze czym prędzej zdjęli z widoku dwa ciała i zajęli się sprawdzaniem ich stanu. Policjanci zaś postanowili nie zwlekać ani chwili dłużej - wparowali do budynku, sprawdzając uważnie każdy jego kąt. Po zabezpieczeniu parteru udali się na piętro, by tam zrobić to samo. Nikogo na nim nie zastali.
|
|