Post by Jeremy Green on Jun 6, 2018 15:21:06 GMT 1
Należący do prywatnego przedsiębiorcy i artysty klub mieścił się w ceglanym, dwupiętrowym budynku niedaleko plaży. Piwnica oraz parter stanowiły połączenie stylowej kawiarni oraz czegoś w rodzaju pubu, gdzie wielcy artyści, jak i osoby zainteresowane sztuką z Miami i okolic, mogli spędzić czas przy aromatycznej kawie, herbacie czy dobrym winie. Odbywały się tu różne imprezy - koncerty, wystawy, wernisaże, recitale a także imprezy okolicznościowe. Wszystko to w otoczeniu dekoracji i wystroju w stylu skandynawskim, z nutą pop-artu oraz retro sci-fi lat 70. XX wieku i wcześniej. Na pierwszym oraz drugim piętrze zaś znajdowały się pomieszczenia do wynajęcia, pracownie artystyczne. Kilka z nich było stale zajętych, inne zaś co chwila zmieniały właścicieli. Wejście do klubu było od strony plaży, zaś do pracowni po drugiej stronie budynku.
---
Jeremy przyjechał tu tak szybko, jak tylko mógł. Zaparkował wóz na parkingu przy obiekcie, wziął gazetę i wysiadł. Spojrzał w kierunku okien. Widok ledwie palącego się światła w jednym z nich dawał mu nadzieję na poprawę sytuacji. Pospiesznie wszedł do środka wejściem od strony ulicy i popędził na drugie piętro. Dysząc, szukał właściwego pokoju. 201, 202, 203, 204... 205. Stanął przed właściwymi drzwiami, szykując się mentalnie na to, co może za nimi być. Zapukał nerwowo.
- Mona? Jesteś tam? Mona?!
Nastała cisza. Przytłumione dźwięki dochodziły z dołu, trwała jakaś impreza w klubie, jedna z wielu. Czasami Jeremy tam wpadał, szukając przelotnych znajomości, okazji do zabawy. Teraz jednak nie było mu to w głowie. Liczyła się wyłącznie Ona. Zapukał jeszcze parę razy. Wreszcie ktoś po drugiej stronie otworzył drzwi...
To była Monica. Ubrana w białą, lnianą, ledwie sięgajacą do kolan sukienkę na ramiączkach, bladoszarą narzutkę i czarne trampki. Do tego na nosie miała lenonki z przezroczystymi szkłami, a na serdecznym palcu lewej dłoni srebrną obrączkę. Była ewidentnie zaspana. Światło dochodziło ze starej lampki stojącej gdzieś w kącie, skierowanej w stronę ściany.
- Uh... Jerry? - wymamrotała. Ten rzucił się jej na szyję, płacząc, wręcz wyjąc. Natychmiast oprzytomniała. Wprowadziła go do środka, zamykając za nimi drzwi. - Jeremy, co się stało?!
Chwyciła go za ramiona i potrząsnęła. Niemal natychmiast zobaczyła bandaże. Przeklęła pod nosem, przerażona. Usadowiła go na krześle i przytuliła mocno, głaszcząc po głowie. Cierpliwie czekała, nucąc kojącą melodię, aż ten się uspokoi, co trwało dosyć długo. Ten, nic nie mówiąc podał jej gazetę. Gdy ujrzała swoje zdjęcie na ostatniej stronie, rozerwała ze wściekłości papier, po czym podeptała symbolicznie.
- Kto. Kto to zrobił, Jerry?!
Brat spojrzał na nią, płacząc bezgłośnie. Był jak bezbronne, zranione zwierzę. Jego spojrzenie wyrażało jedno: POMÓŻ MI.
- ...nie mam pojęcia... - odparł słabo, jakby miał zaraz zemdleć. - ...przyszedł do mnie jakiś gość, zaczął zadawać pytania... Ja widziałem go... Wcześniej widziałem... Na cmentarzu, też się pytał... Ja nie mogłem powiedzieć... Nie mogłem... Nie mogłem!
- Jerry... Czego nie mogłeś powiedzieć?
- ...kto wczoraj u mnie był. Wiesz, w pracy. Zlecenie. Robota...
Pokiwała głową. Znała całą prawdę o swoim bracie, kuzynie Royu oraz przybranym "siostrzeńcu", nie była więc zaskoczona. Wiele lat temu miała za męża członka kartelu, jeszcze wcześniej ona i Jeremy przetrwali w kulcie ASTRUM. Żyli na cienkiej granicy między tym, co uczciwe, a tym, co słuszne. Jeden ruch i mogli stracić wszystko, włącznie z życiem. Przesunęła sobie krzesło i siadła przed nim.
- Posłuchaj mnie. Cokolwiek się nie wydarzy, ja jestem i będę przy Tobie. Poradzimy sobie z tym, razem. My wszyscy. Ty, ja, Roy, nawet Niko - odparła spokojnym tonem, znów go tuląc. - Wyjdziemy z tego. Obiecuję.
Nic jej nie odpowiedział, chowając głowę w jej ramionach i tuląc w pasie. Bał się zemsty, utraty bliskich. Nie obchodził go los tamtych ludzi, jednakże nie mógł ich ot tak wydać, nie narażając na zemstę tajemniczych person. Z jednej strony kamień spadł mu z serca, Jego Siostra żyła. Z drugiej zaś, pętla uciskająca szyję ponownie się zacisnęła. Jeden ruch i koniec. Przepadł.
Resztę wieczoru, jak i noc spędzili w pracowni razem, rozmawiając i wzajemnie się uspokajając. Znów czuli się jak za dawnych lat, gdy podróżowali po Stanach.
---
Jeremy przyjechał tu tak szybko, jak tylko mógł. Zaparkował wóz na parkingu przy obiekcie, wziął gazetę i wysiadł. Spojrzał w kierunku okien. Widok ledwie palącego się światła w jednym z nich dawał mu nadzieję na poprawę sytuacji. Pospiesznie wszedł do środka wejściem od strony ulicy i popędził na drugie piętro. Dysząc, szukał właściwego pokoju. 201, 202, 203, 204... 205. Stanął przed właściwymi drzwiami, szykując się mentalnie na to, co może za nimi być. Zapukał nerwowo.
- Mona? Jesteś tam? Mona?!
Nastała cisza. Przytłumione dźwięki dochodziły z dołu, trwała jakaś impreza w klubie, jedna z wielu. Czasami Jeremy tam wpadał, szukając przelotnych znajomości, okazji do zabawy. Teraz jednak nie było mu to w głowie. Liczyła się wyłącznie Ona. Zapukał jeszcze parę razy. Wreszcie ktoś po drugiej stronie otworzył drzwi...
To była Monica. Ubrana w białą, lnianą, ledwie sięgajacą do kolan sukienkę na ramiączkach, bladoszarą narzutkę i czarne trampki. Do tego na nosie miała lenonki z przezroczystymi szkłami, a na serdecznym palcu lewej dłoni srebrną obrączkę. Była ewidentnie zaspana. Światło dochodziło ze starej lampki stojącej gdzieś w kącie, skierowanej w stronę ściany.
- Uh... Jerry? - wymamrotała. Ten rzucił się jej na szyję, płacząc, wręcz wyjąc. Natychmiast oprzytomniała. Wprowadziła go do środka, zamykając za nimi drzwi. - Jeremy, co się stało?!
Chwyciła go za ramiona i potrząsnęła. Niemal natychmiast zobaczyła bandaże. Przeklęła pod nosem, przerażona. Usadowiła go na krześle i przytuliła mocno, głaszcząc po głowie. Cierpliwie czekała, nucąc kojącą melodię, aż ten się uspokoi, co trwało dosyć długo. Ten, nic nie mówiąc podał jej gazetę. Gdy ujrzała swoje zdjęcie na ostatniej stronie, rozerwała ze wściekłości papier, po czym podeptała symbolicznie.
- Kto. Kto to zrobił, Jerry?!
Brat spojrzał na nią, płacząc bezgłośnie. Był jak bezbronne, zranione zwierzę. Jego spojrzenie wyrażało jedno: POMÓŻ MI.
- ...nie mam pojęcia... - odparł słabo, jakby miał zaraz zemdleć. - ...przyszedł do mnie jakiś gość, zaczął zadawać pytania... Ja widziałem go... Wcześniej widziałem... Na cmentarzu, też się pytał... Ja nie mogłem powiedzieć... Nie mogłem... Nie mogłem!
- Jerry... Czego nie mogłeś powiedzieć?
- ...kto wczoraj u mnie był. Wiesz, w pracy. Zlecenie. Robota...
Pokiwała głową. Znała całą prawdę o swoim bracie, kuzynie Royu oraz przybranym "siostrzeńcu", nie była więc zaskoczona. Wiele lat temu miała za męża członka kartelu, jeszcze wcześniej ona i Jeremy przetrwali w kulcie ASTRUM. Żyli na cienkiej granicy między tym, co uczciwe, a tym, co słuszne. Jeden ruch i mogli stracić wszystko, włącznie z życiem. Przesunęła sobie krzesło i siadła przed nim.
- Posłuchaj mnie. Cokolwiek się nie wydarzy, ja jestem i będę przy Tobie. Poradzimy sobie z tym, razem. My wszyscy. Ty, ja, Roy, nawet Niko - odparła spokojnym tonem, znów go tuląc. - Wyjdziemy z tego. Obiecuję.
Nic jej nie odpowiedział, chowając głowę w jej ramionach i tuląc w pasie. Bał się zemsty, utraty bliskich. Nie obchodził go los tamtych ludzi, jednakże nie mógł ich ot tak wydać, nie narażając na zemstę tajemniczych person. Z jednej strony kamień spadł mu z serca, Jego Siostra żyła. Z drugiej zaś, pętla uciskająca szyję ponownie się zacisnęła. Jeden ruch i koniec. Przepadł.
Resztę wieczoru, jak i noc spędzili w pracowni razem, rozmawiając i wzajemnie się uspokajając. Znów czuli się jak za dawnych lat, gdy podróżowali po Stanach.